Jest rok 1996; grupa naukowców z Polskiej Akademii Nauk podejmuje decyzję o stworzeniu szkoły wyższej z prawdziwego zdarzenia. Łączą ich wartości, jakie niesie za sobą nauka i spójna wizja modelu kształcenia. Mobilizuje niezgoda na ówczesny poziom edukacji wyższej w naszym kraju.
Prof. Andrzej Eliasz, współzałożyciel i pierwszy rektor Uniwersytetu SWPS, opowiada o początkach Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej. W rozmowie z prof. Magdaleną Marszał-Wiśniewską mówi o wyborach, jakich musiał dokonać, przewodząc temu przedsięwzięciu oraz o kontaktach ze współpracownikami i wzajemnym zaufaniu.
Założenie uczelni – odwaga i determinacja
Prof. Magdalena Marszał-Wiśniewska: W 1996 roku razem z dwoma profesorami z Instytutu Psychologii Polskiej Akademii Nauk – prof. Januszem Reykowskim i prof. Zbigniewem Pietrasińskim – założyliście Panowie nową uczelnię. Powstała Szkoła Wyższa Psychologii Społecznej. W tym czasie na polskim rynku edukacji wyższej istniały już uczelnie niepubliczne. Co leżało u podstaw idei powołania kolejnej?
Prof. Andrzej Eliasz: Przede wszystkim irytacja, dlatego że w tamtym czasie powstawały uczelnie, które najczęściej tylko z nazwy były uczelniami wyższymi. Szanse stworzenia czegoś lepszego dostrzegało wielu profesorów PAN, nie tylko w naszym instytucie. Powstała nawet idea utworzenia uniwersytetu PAN. Pomysł ten szybko upadł, chyba ze względów politycznych, ale ówczesny prezes PAN prof. Leszek Kuźnicki, wobec fiaska tego pomysłu, zdecydowanie sprzyjał idei tworzenia uczelni pod patronatem instytutów PAN.
Wprowadzę jednak korektę do pytania - otóż początkowo w naszym gronie było czworo założycieli – wówczas wszyscy profesorowie zwyczajni Instytutu Psychologii PAN. Wśród nas była także Pani Profesor Ida Kurcz, która jednak ze względów osobistych nie mogła przyjechać z Kanady, gdzie przebywała, i nie mogła podpisać aktu notarialnego założenia szkoły. To sprawiło, że stanęliśmy wobec problemu przełożenia utworzenia uczelni na rok następny. Jednak prof. Ida Kurcz sama zaoferowała wycofanie się z grona założycieli. To była wspaniałomyślna decyzja, dzięki której nasz pomysł nie trafił do „zamrażarki”. O tym pamiętam i jestem jej za to wdzięczny.
Wracając do pytania, chcę podkreślić, że idea tworzenia czegoś nowego, czyli oryginalnego i znacznie lepszego od większości tych uczelni, które powstały, pojawiła się też w instytutach nauk ścisłych PAN. O ile dobrze pamiętam, to pod patronatem sześciu instytutów PAN powołano Szkołę Nauk Ścisłych, która cieszyła się bardzo wysoką renomą i burzyła wszelkie stereotypy uczelni niepublicznych, ale niestety od samego początku kulała finansowo ze względu na małą liczbę kandydatów.
Idea utworzenia uczelni wyższej we współpracy z instytutami Akademii pojawiła się również w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN. Wspólnie z prof. Reykowskim uczestniczyliśmy w spotkaniach z niektórymi profesorami tego instytutu. Była bowiem szansa, że możemy utworzyć szkołę, której patronowałyby dwa instytuty PAN – Instytut Filozofii i Socjologii oraz Instytut Psychologii. Spotykaliśmy się z prof. Jadwigą Koralewicz, prof. Edmundem Wnuk-Lipińskim i prof. Andrzejem Rychardem. Łączyły nas wspólne wartości, ale dzieliły pomysły organizacyjne dotyczące samej uczelni. Po wielu miesiącach rozmów zaproponowałem, żebyśmy się rozeszli i tak powstały dwie uczelnie: SWPS, a rok później – Collegium Civitas; i jedno mogę powiedzieć – to nie były tylko wstępne deklaracje wartości, bo okazuje się, że uczelnia stworzona przez tamten instytut cieszy się dziś wysoką renomą. Tak to wyglądało na początku. Wspomniane spotkania pochłonęły wiele miesięcy, co miało konsekwencje czasowe. Dopiero w lipcu 1996 roku uzyskaliśmy zgodę na powstanie uczelni i podpisaliśmy akt notarialny, a w sierpniu rozpoczęliśmy rekrutację.
Chcieliście Panowie stworzyć uczelnię inną, nowoczesną. W czym miała tkwić owa inność, nowoczesność?
A.E.: Miała ona tkwić zarówno w programach studiów, jak i w organizacji kształcenia. Na zebraniu Rady Naukowej Instytutu Psychologii, przedstawiając ideę tej uczelni, mówiłem, że to ma być uczelnia, z której powinniśmy być dumni. Wspomniałem o tym, ponieważ ze względów materialnych duża część pracowników Instytutu Psychologii musiała się zatrudnić w różnych uczelniach niepublicznych, ale krępowała się nawet o tym mówić. Wyraźnie podkreślałem, że chciałbym, aby każdy wręcz chlubił się pracą w naszej uczelni. Wydaje mi się, że to nam się udało.
Założenie uczelni było bardzo ambitnym, ale też niezwykle trudnym zadaniem. W czym upatrywałeś trudności? Nie bałeś się?
A.E.: Oczywiście doświadczenie Szkoły Nauk Ścisłych kazało zachować ostrożność. Świetny program studiów i kadra akademicka tej uczelni nie zdołały przyciągnąć wystarczającej liczby studentów. Istniało duże prawdopodobieństwo, że z nami będzie podobnie i musieliśmy się z tym liczyć. Początek był jak sole trzeźwiące. W sierpniu wyjechałem na konferencję do Brukseli. Wracam po kilku dniach i okazuje się, że po tygodniu rekrutacji mamy tylko ośmiu kandydatów na studia. Spotkaliśmy się w gronie założycieli i zastanawialiśmy się, co dalej. Jeden z profesorów powiedział „no to klapa, musimy się z tego wycofać”. Ja jednak byłem optymistą. Założyłem się o dobrego szampana, postanowiłem zaryzykować i wydać duże pieniądze na reklamę, co wiązało się z niebezpieczeństwem, które obciążało mnie osobiście. Ostatecznie ryzyko się opłaciło. W pierwszym roku działalności przyjęliśmy ponad 500 osób.
Czy poza obawami związanymi z rekrutacją były też inne?
A.E.: Zacznę od tego, jak wiele ryzykowali pracownicy, którzy przychodzili do nas na pierwszy etat. Rezygnowali ze stabilnej pozycji na ogół w renomowanej uczelni, by rozpocząć pracę w szkole wyższej, która była w fazie tworzenia i mogli mieć uzasadnione obawy o przyszłość. Podziwiam ich odwagę. To ona wzmacniała u mnie poczucie odpowiedzialności. Wiedziałem, że muszę zrobić wszystko, by uczelnia dobrze się rozwijała. Ogromne zaangażowanie pracowników instytutu oraz tych, którzy do nas kolejno dołączali, napawało optymizmem i wiarą w rozwój uczelni. Problemem była siedziba uczelni, a właściwie jej brak. Udało nam się wprawdzie wynająć pomieszczenia przedwojennego Liceum im. Stefana Batorego w Warszawie, ale mogliśmy prowadzić tam zajęcia tylko popołudniami. Wiedzieliśmy, że musimy od razu planować finansowanie przyszłego budynku, a to nie było łatwe.
Jak idea stworzenia uczelni przyjęta została przez Twoje koleżanki i kolegów – pracowników Instytutu Psychologii PAN, którzy, jak rozumiem, stanowili jej istotny zasób kadrowy?
A.E.: Najlepiej to wyraziło głosowanie na zebraniu Rady Naukowej Instytutu Psychologii PAN - tylko trzy osoby były przeciw, pozostałe entuzjastycznie poparły tę ideę. Co więcej, z tych trzech osób, dwie pracują w naszej uczelni do tej pory i to w zasadzie od samego jej początku.
Pamiętam wielki entuzjazm i ogromne zaangażowanie wszystkich koleżanek i kolegów. Przy tworzeniu uczelni z niezwykłym poświęceniem pracowały osoby, które muszę tu wymienić: dr Renata Karwowska i dr Zuzanna Smoleńska. W okresie pionierskiego zrywu działały też Panie z pionu organizacyjnego: Maria Kalinowska, Ewa Kalińska, Walentyna Majewska i Elżbieta Staszewska, które wykazały się wielkim zapałem i wysokimi kwalifikacjami. Niestety muszę się tu ograniczyć do początkowego okresu. W przeciwnym razie moja wypowiedź przypominałaby dawne książki telefoniczne, które młodym osobom pewnie z niczym się już nie kojarzą.
Do pracy w SWPS zaproszone zostały również osoby spoza Instytutu Psychologii PAN – profesorowie, dydaktycy z innych uczelni, nowi pracownicy pionu organizacyjnego. Czym kierowałeś się w doborze kadry dydaktycznej i organizacyjnej?
A.E.: Kierowaliśmy się przede wszystkim dopasowaniem kadry do naszych wizji programowych. Nie chcieliśmy powtarzać tego, co było na innych polskich uczelniach. Postanowiliśmy inaczej konstruować programy studiów. Wprowadziliśmy także sylabusy – byliśmy prekursorami takiego podejścia do opisywania kursów z zakresu psychologii i niektórym pracownikom wymaganie to wydawało się przesadne. Byliśmy również pionierami, jeśli chodzi o elastyczność studiowania, dającą studentom możliwość wyboru zajęć. Na uczelniach publicznych dominowały wówczas sztywne plany kształcenia i stałe grupy, co sprzyjało tworzeniu przyjaźni i związków grupowych, ale z punktu widzenia indywidualnej ścieżki rozwoju studenta – było ograniczeniem. Sylabusy i elastyczność studiowania to rozwiązania doskonale znane i praktykowane w Stanach Zjednoczonych od wielu lat. Dziś są już powszechnie stosowane w Polsce.
Od początku tworzyliśmy kadrę tak, aby zatrudniane osoby były merytorycznie dostrojone do naszego programu i aby specjaliści w danej dziedzinie rzeczywiście mogli wiele wnieść do zajęć dydaktycznych. Były też różne znakomitości, które zachęcałem do współpracy ze względu na ich rangę w środowisku psychologów. Jest kilka osób, które były z nami niemal od samego początku i które ze względu na swoją renomę – co z wielką satysfakcją mogę powiedzieć – podwyższały status naszej uczelni, np. profesorowie Dariusz Doliński, Maria Jarymowicz, Mirosław Kofta, Wiesław Łukaszewski, Edward Nęcka, Bogdan Wojciszke. To są naukowcy, którzy cieszą się międzynarodowym uznaniem. Oczywiście był z nami jeszcze prof. Jan Strelau. Wzbraniał się, ale obiecał, że dołączy do nas pierwszego dnia po przejściu na emeryturę, i tak też zrobił.
Na pewno wiele osób, które należałoby tu wymienić, pominąłem, ale przychodziły do nas nieco później. Stopniowo w naszej uczelni pojawiały się nowe gwiazdy i to z różnych dyscyplin. Chcę jednak podkreślić, że te osoby – markowe dla polskiej psychologii – były zatrudniane nie tylko ze względu na nasz program, lecz także dlatego, że niezależnie od tego, co chciałyby powiedzieć w kwestiach naukowych, miałoby to wielką wartość dla naszych studentów.
Jeśli chodzi o kadrę organizacyjną, pamiętam, że wielokrotnie mówiłeś, że mają to być wyjątkowo życzliwe osoby, pozytywnie nastawione do studentów, o dużych kompetencjach interpersonalnych. Czy w doborze tej kadry to też było brane pod uwagę?
A.E.: Tak. Od samego początku zakładaliśmy, że musimy tworzyć wspólnotę wszystkich pracowników i studentów. Byliśmy nastawieni na to, żeby to była szkoła przyjazna zarówno dla studentów, jak i dla pracowników.
Jest październik 1996 roku. Rusza pierwszy kierunek studiów - psychologia społeczna. Studia rozpoczyna ponad 500 osób. Odbywa się pierwsza inauguracja. Jak pamiętasz to wydarzenie? Co wówczas czułeś? Czy miałeś tremę?
A.E.: Wtedy już trema minęła, bo tak duża gromada studentów była dowodem na to, że idziemy w dobrym kierunku. Miałem pełne zaufanie zarówno do pracowników Instytutu Psychologii, którzy przystąpili do pracy, jak i tych zaproszonych z zewnątrz. Szybko okazało się też, że pracownicy pionu organizacyjnego są bardzo zaangażowani, kompetentni i budzą duże zaufanie.
Gdzie odbyła się pierwsza inauguracja?
A.E.: Inauguracja odbyła się w pięknej auli Liceum im. Stefana Batorego. Wykład inauguracyjny pamiętam, bo był bardzo dobry. Wygłosił go prof. Janusz Reykowski – przewodniczący Rady Programowej naszej uczelni, który ma ogromny wkład szczególnie w profilowanie planów studiów, podnoszenie jakości dydaktyki oraz dobór kadry akademickiej. Jego wysoki prestiż jako naukowca, miał tu ogromne znaczenie. Sylabusy proponowane przez dydaktyków były, pod jego czujnym okiem, bardzo skrupulatnie sprawdzane. Ponadto dbano o to, żeby były faktycznie realizowane. Prof. Reykowski ma wielkie zasługi w tworzeniu naszej uczelni.
Siedziba na warszawskiej Pradze
Ważnym wydarzeniem dla społeczności akademickiej było zbudowanie „domu” – siedziby uczelni na warszawskiej Pradze. Według Ciebie, jaki miał być ten dom? O jakim domu marzyłeś?
A.E.: Miałem dosyć szczegółowe wizje dotyczące tego, jakich ludzi chcemy przyciągać, jakie studia powinniśmy prowadzić i jaką atmosferę pragniemy stworzyć, ale dosyć mgliste wyobrażenia dotyczące samego budynku. Niewątpliwie chciałem, by był dobrze zlokalizowany i efektowny. Liceum im. Stefana Batorego było dla mnie punktem odniesienia. Osoby, które były świadkami mojego udziału w wyborze siedziby w Sopocie pewnie wiedzą, co mam na myśli. W naszym gronie spieraliśmy się na temat tego, gdzie kupić budynek do zaadaptowania. Pamiętam też dyskusje na temat pofabrycznego budynku przy ulicy Chodakowskiej. Miałem bardzo duże opory głównie dotyczące otoczenia i lokalizacji, jednak większość koleżanek i kolegów głosowało za tą siedzibą. Po latach muszę przyznać im rację.
Wtedy patrzyłem na to w sposób statyczny – otoczenie było paskudne, dopiero potem powstały domy, np. siedziba sądu na wprost nas jest teraz ładnym budynkiem, a wcześniej była ruiną. Pomiędzy sądem a naszym budynkiem były różne rozpadające się domy i stare warsztaty. Na początku mieliśmy także kłopoty z otoczeniem społecznym. W związku z napadami na naszych studentów, zwłaszcza wieczorami, przez kilka lat musieliśmy zatrudniać ochronę, która patrolowała nie tylko teren budynku, lecz także trasę do tramwaju i autobusu. Były nawet ataki w prasie – jakim prawem wybraliśmy siedzibę, w której nie możemy zagwarantować bezpieczeństwa studentom. Tak więc początki były trudne, ale z perspektywy czasu muszę przyznać zdecydowanie rację tym, którzy optowali za wybraniem tej siedziby.
Warszawska siedziba Uniwersytetu SWPS
Myślę też, że usytuowanie naszej uczelni w tym miejscu sprawiło, że deweloperzy chętniej stawiali tu budynki, a w okolicy zaczęły powstawać liczne sklepiki, restauracje i lokale usługowe. Nie sądzę, aby te obiekty pojawiły się tak szybko, gdyby nie nasza obecność. Dziś jest to w każdym razie bezpieczne miejsce. Jestem przekonany, że ważną rolę w zmianie atmosfery tego miejsca odegrało też Stowarzyszenie „Wspólne Podwórko”, które powstało jako kontynuacja Społecznej Inicjatywy Pracowników i Studentów Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej.
To, co mnie cieszy w samym budynku, to klarowna organizacja przestrzeni. Ktoś, kto raz wejdzie do budynku, bez trudu trafi w każde miejsce. W ostatnich latach został on unowocześniony i upiększony. Kolejne remonty sprawiły, że stale zyskuje na estetyce; jest wewnętrzne patio; planowane są kolejne inwestycje.
Myślę, że atutem budynku jest też istnienie przestrzeni wspólnych.
A.E.: Ten aspekt cieszy mnie szczególnie jako nie tylko psychologa różnic indywidualnych, ale też psychologa ekologicznego. W ramach psychologii, która bada rolę środowiska fizycznego w zachowaniu, zwraca się uwagę na to, że przestrzenie ogólnodostępne nie są bezużyteczne – stwarzają szanse na zawiązanie wspólnoty. Takie ogólnodostępne pomieszczenia, patia, ogródki, są niezwykle ważne dla tworzenia przyjaznego miejsca, które przyciąga studentów i pracowników; sprawia, że chcą tam przebywać, razem spędzać czas i integrować się poza zajęciami dydaktycznymi.
Rozwój uczelni – kamienie milowe
Od początku powstania SWPS rozwijała się niezwykle dynamicznie. Chcę, abyśmy porozmawiali teraz o kamieniach milowych tego rozwoju. Niewątpliwie jednym z nich był pomysł uruchomienia innych kierunków studiów. Co leżało u jego podstaw?
A.E.: Od samego początku miałem świadomość, że poważna uczelnia musi tworzyć zróżnicowane środowisko naukowe. Ten rozwój był dosyć naturalny – jeśli powstaje psychologia społeczna, to powinno się przyjąć do pracy socjologów i stworzyć kierunek studiów socjologicznych. Silna była nie tylko psychologia społeczna, lecz także psychologia polityczna. Oczywistym było więc zaproszenie do współpracy politologów i powołanie studiów politologicznych. Mieliśmy psychologię międzykulturową, nawiązaliśmy więc kontakty z kulturoznawcami i rozpoczęliśmy prace nad studiami kulturoznawczymi.
Dzisiaj mało kto pamięta, że prowadziliśmy także studia filozoficzne. Wydawało mi się, że filozofia, jako trzon humanistyki, powinna znaleźć się w ofercie SWPS. Nawiasem mówiąc, przekonując nasze środowisko do uruchomienia studiów filozoficznych, już wtedy myślałem o uniwersytecie. Wówczas ten cel wydawał się nierealny i krępowałem się nawet o tym mówić. Zajęcia z filozofii utrzymały się długo, natomiast studia z tego zakresu przyciągały tylko garstkę zainteresowanych, w związku z tym po kilku latach, z dużym żalem, musieliśmy z tego kierunku zrezygnować.
Pamiętam z pierwszego okresu funkcjonowania SWPS wywiad prof. Piotra Węgleńskiego - ówczesnego rektora Uniwersytetu Warszawskiego, który bardzo krytycznie odniósł się do wszystkich niepublicznych szkół wyższych mówiąc, że nie tworzą one środowiska naukowego, które musi grupować przedstawicieli różnych dyscyplin. Polemizowałem z nim, bo zależało mi, aby odróżniano nas od marnych uczelni niepublicznych. To mobilizowało naszą społeczność do intensywnego rozwoju naukowego i zdobywania kolejnych uprawnień do nadawania stopni doktora. Trudno nie wspomnieć tu o wielkiej roli, jaką w akademickim rozwoju naszej uczelni odegrał prof. Jan Strelau.
Do kamieni milowych dodałbym także tworzenie studiów interdyscyplinarnych, co od samego początku wyróżniało naszą ofertę na rynku edukacyjnym. I tak, na przykład, dzięki inicjatywie i zaangażowaniu prof. Andrzeja Nowaka stworzyliśmy Społeczną psychologię informatyki i komunikacji. W tej chwili połączenie psychologii z informatyką nie dziwi, ale wtedy był to zdecydowanie nowatorski pomysł. Informatycy tworzyli i chyba nadal tworzą programy tak, jakby przygotowywali je dla siebie. W takiej sytuacji musi być pośrednik między informatykiem a użytkownikiem i tym pośrednikiem powinien być dobrze wykształcony psycholog, który zna podstawy programowania i potrzeby użytkownika.
Ważnym wydarzeniem było także utworzenie neurokognitywistyki. Były to pierwsze studia w Polsce, które łączyły kognitywistykę z trzonem neuro. W innych uczelniach były kognitywistyki, a my – dzięki połączeniu sił naszej uczelni z Instytutem Biologii Doświadczalnej im. Marcelego Nenckiego PAN – jako pierwsi utworzyliśmy neurokognitywistykę. To znakomity instytut. Aby być partnerem takiej instytucji, SWPS musiała mieć już bardzo dobrą opinię. Dyskusję na temat wspólnych studiów doktoranckich i studiów neurokognitywistycznych prowadziłem z prof. Jerzym Duszyńskim, wówczas dyrektorem Instytutu, a obecnie Prezesem PAN, który był zdecydowanym zwolennikiem współpracy z SWPS. Rozmowy toczyły się bardzo wartko i dobrze, ale nieoczekiwanie prof. Duszyński przestał kierować Instytutem, bo został wiceministrem Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Jego następca prof. Adam Szewczyk szczęśliwie kontynuował rozmowy i podpisaliśmy umowę. Współpraca ta trwa do chwili obecnej. To był bardzo duży krok w przyszłość. Uważam, że nasze studia z psychologii ze specjalnością z neurokognitywistyki rzeczywiście stworzyły nową jakość w SWPS.
Kolejnym punktem zwrotnym było utworzenie wydziałów zamiejscowych. W 2002 roku powstaje Wydział Zamiejscowy w Sopocie, a następnie kolejne we Wrocławiu, Poznaniu i Katowicach. Z czego wynikała idea tworzenia wydziałów zamiejscowych?
A.E.: Gdy przyjrzałem się czołowym psychologom pracującym w różnych ośrodkach w Polsce (bo znowu rozpoczynaliśmy od psychologii w Wydziałach Zamiejscowych), to okazało się, że każdy z nich zajmuje się czymś innym. W związku z tym dobrze byłoby, gdybyśmy tę naszą warszawską psychologię społeczną uzupełnili o inne wyprofilowanie w różnych ośrodkach i to nie tylko z zakresu psychologii społecznej. Tak zrodziła się idea stworzenia wydziałów zamiejscowych. To oczywiście miało zalety, ale też wady.
W tej chwili przeważył pogląd, że to miało przede wszystkim wady, i dąży się do ujednolicenia studiów w różnych ośrodkach, co umożliwia np. łatwe przenoszenie się studentów z jednego ośrodka do innego. Należy też pamiętać, że tworzenie wydziałów zamiejscowych było możliwe dzięki zapraszaniu do współpracy dużych grup badaczy z pozawarszawskich środowisk. Wykorzystywałem nasze dobre kontakty z poszczególnymi osobami. Gdy rozmawiałem z Dariuszem Dolińskim, wiedziałem, że jeżeli dojdziemy do porozumienia w kwestii utworzenia wydziału we Wrocławiu, to on przyjdzie do nas z dużą grupą osób, co też się stało. To dotyczyło też innych ośrodków, np. w Sopocie, gdzie Alina Kolańczyk i Bogdan Wojciszke stworzyli wydział.
Powiedziałeś o pewnej specyfice badawczej, naukowej poszczególnych środowisk pozawarszawskich, ale na pewno brałeś też pod uwagę fakt, że coraz więcej studentów chciało u nas studiować.
Oczywiście wiedzieliśmy, że mamy studentów z całej Polski. Między innymi dużo osób przyjeżdżało do nas z Poznania, dlatego tam uruchomiliśmy studia. Ułatwieniem było to, że prezes Piotr Voelkel, który przejął funkcje założycielskie, jest z Poznania. Utworzył tam wcześniej szkołę, która obecnie nazywa się Collegium da Vinci. Dzięki niemu w pięknych pomieszczeniach budynku tej szkoły powstał nasz wydział zamiejscowy. Po pewnym czasie dziekanem wydziału została prof. Anna Zalewska, która wniosła duży wkład w jego rozwój. Z kolei nowo powstały wydział w Katowicach prowadziła prof. Katarzyna Popiołek, która przyczyniła się do stworzenia tam wyjątkowej atmosfery współpracy, sprzyjającej rozwojowi silnego środowiska.
Wspólnota marzeń – Uniwersytet SWPS
W 2015 roku następuje przekształcenie SWPS w uniwersytet. Powstaje SWPS Uniwersytet Humanistycznospołeczny. Ta zmiana nie zadziała się z dnia na dzień, wymagała wieloletnich przygotowań. Dlaczego było to tak ważne dla naszego środowiska?
A.E.: Idea przekształcenia naszej szkoły w uniwersytet zaświtała mi w głowie wiele lat wcześniej, ale jestem przekonany, że także wielu innym osobom. Przecież szyld uniwersytetu ogromnie dużo znaczy. Uzyskanie statusu uniwersytetu jest zmianą kategorii wagowej – to waga ciężka, odwołując się do kategorii sportowych. Jednak przy wprowadzaniu nowych pozapsychologicznych kierunków studiów, co było krokiem wstępnym do realizacji tego odległego celu, pojawił się opór wśród części pracowników, którzy mówili, że odbywa się to kosztem psychologii. Bywało, że były to głosy natarczywe. Argumentowałem wówczas, że doraźnie są to koszty, które obciążają psychologów, ale w perspektywie czasu uruchomienie nowych kierunków poszerza zainteresowanie uczelnią, zwiększa jej rangę, znaczenie – a tym samym przynosi korzyść również psychologom.
W pewnym momencie idea uniwersytetu stała się ogólnie akceptowanym celem, który mobilizował całą społeczność SWPS do rozwoju. Odczuwało się wręcz wspólnotę marzeń. Jednak tuż przed finalizowaniem tej idei pojawiły się głosy, że należy odstąpić od tego zamysłu, bo na tym stracimy. Mówiono tym razem, że teraz należymy do absolutnej czołówki akademickich uczelni niepublicznych, a gdy zmienimy szyld na uniwersytet to okaże się, że jesteśmy w ogonie uniwersytetów. Miałem na to bardzo poważny argument. Odwoływałem się do sprawozdań Narodowego Centrum Nauki przed utworzeniem uniwersytetu. Nasza szkoła była wtedy na czwartym miejscu w Warszawie, a jeśli chodzi o liczbę grantów w kategoriach nauk społecznych i humanistycznych – na piętnastym miejscu w Polsce. Zatem już wtedy nie bylibyśmy w ogonie uniwersytetów, a teraz ta pozycja jest jeszcze silniejsza.
Pamiętam zaskoczenie niektórych rektorów, gdy na zebraniach KRASP uświadomili sobie sukcesy naszej uczelni mierzone liczbą i wartością zdobywanych grantów, a także poziomem kategorii przyznawanych w toku ewaluacji. Ówczesny przewodniczący Rady Narodowego Centrum Nauki prof. Michał Karoński publicznie na zebraniu wyraził podziw dla osiągnięć SWPS. Nie miałem więc żadnych obaw, że będziemy zamykać peleton uniwersytetów pełnoprofilowych. Wiedziałem, że będziemy porządnym uniwersytetem przymiotnikowym, bo wtedy taka była kategoria uniwersytetów – pełne i przymiotnikowe.
Jak zmiana statusu na uniwersytet została przyjęta przez pracowników i studentów?
A.E.: Gdy mieliśmy już szansę zostać uniwersytetem przymiotnikowym, obserwowałem rosnący entuzjazm pracowników. Zatem, byłem pewny reakcji pracowników, natomiast nie przewidziałem reakcji studentów, którzy informację o przekształceniu w uniwersytet przyjęli z euforią. Byliśmy pierwszym i do tej pory jesteśmy jedynym uniwersytetem niepublicznym w Polsce. Warto podkreślić, że od samego początku lokowano nas wyżej niż wiele innych publicznych uniwersytetów przymiotnikowych, a nawet wyżej od co poniektórych uniwersytetów pełnoprofilowych.
Pamiętam, że podczas posiedzenia Senatu trwała ożywiona dyskusja nad nazwą Uniwersytetu. Czy mógłbyś przybliżyć główne tematy tej dyskusji?
Przepisy nakazywały, by przymiotnik, który uzupełnia nazwę uniwersytetu, odpowiadał głównemu profilowi uczelni. Żeby uzyskać miano uniwersytetu przymiotnikowego, trzeba było mieć co najmniej sześć uprawnień doktorskich - my mieliśmy wówczas sześć i siódmy w fazie finalnego załatwiania. Oprócz tych sześciu istniejących uprawnień doktorskich mieliśmy też trzy uprawnienia habilitacyjne, które tu się o dziwo nie liczyły. Jeśli zaś chodzi o wspomniane uprawnienia doktorskie, to cztery uprawnienia były z nauk społecznych, dwa uprawnienia z nauk humanistycznych. Gdybyśmy chcieli nazwać nasz uniwersytet zgodnie z przepisami, to powinniśmy nazwać go uniwersytetem społecznym, co byłoby bardzo wieloznaczne. W związku z tym od razu to wykluczyliśmy. Na szczęście mieliśmy w naszym gronie świetnego językoznawcę - prof. Jerzego Bralczyka (też zasłużonego dla rozwoju uczelni), który od razu podpowiedział nam rozwiązanie. Stwierdził, że trzeba użyć przymiotnika dwuskładnikowego, ale bez łącznika, na takiej zasadzie jak np. w przymiotniku perłowoszary. Jest to kolor szary z perłowym odcieniem. Gdybyśmy użyli łącznika i zapisali perłowo-szary, to oznaczałoby równoważność obu kolorów: perłowego i szarego. Nie mogliśmy wprowadzić łącznika, proponując nazwę humanistyczno-społeczny czy społeczno-humanistyczny, bo oznaczałoby to równoważność obu członów. My mieliśmy wyraźną dominację społeczną. W związku z tym zaproponowaliśmy Ministerstwu nazwę humanistycznospołeczny, bo to jest uniwersytet o głównym profilu nauk społecznych, ale z bardzo ważnym uzupełnieniem humanistycznym. Dodam, że naszym oficjalnym skrótem, zarejestrowanym w Ministerstwie, jest Uniwersytet SWPS, a nie jak niektórzy to robią – USWPS.
Byłeś rektorem naszej uczelni przez wiele lat. Jak zmieniło to Twoje życie?
A.E.: Każdy długi kontakt z innymi zmienia człowieka. Na przykład, na mnie pozytywnie wpływała rodzina. Gdy rozmawiałem z synem czy z córką, to czasami mówili „Tato, obudź się, nie jesteś na wykładzie, rozmawiasz z synem/córką” – czyli oni mnie zmieniali, wytrącali z roli nachalnego dydaktyka. Tak samo środowisko uczelniane, z którym stale się kontaktowałem, stopniowo mnie formowało. Ponieważ to środowisko jest znakomite, to ja na tym korzystałem.
Organizacja uczelni wymagała słuchania. Dosyć dużo czasu poświęcałem na długie rozmowy z pracownikami. Były one jednak potrzebne dla zrozumienia, co dla studentów i pracowników jest ważne. Pamiętam szczególnie rozmowę z jednym z profesorów, który przeniósł się do wydziału zamiejscowego i jak już załatwiliśmy wszystkie procedury, pytam go, dlaczego się przenosi, a on mówi „wiesz, bo na początku mogłem załatwić z Tobą wszystko, nawet na schodach; jak wpadałem, to przychodziłem do Ciebie na kawę, żeby coś załatwić, a teraz jest bariera sekretariatu; tam odnalazłem znowu mniejsze, spokojne miejsce, gdzie te kontakty są bezpośrednie”. Niewątpliwie zmiana skali naszej uczelni zmieniała relacje i wtedy uświadomiłem sobie, że trzeba jednak, nawet przy zmieniającej się wielkości i stopniu wewnętrznej organizacji uczelni, zachować relacje osobiste, oczywiście tam, gdzie to jest możliwe. Tak więc, w miarę rozwoju uczelni, ja się zmieniałem, przekształcały się relacje między pracownikami, ale próbowałem chronić to, co jest ważne w kontaktach międzyludzkich.
Po dwudziestu latach pełnienia roli rektora i w roku, w którym obchodziłem też znaczącą rocznicę urodzin, przyszedł czas pożegnań. Bardzo duże wrażenie zrobiły na mnie słowa grupy pracowników, którzy żegnając mnie, powiedzieli, że odmieniłem ich życie poprzez zatrudnienie ich w tej uczelni. To było dla mnie niezwykle ważne. Szczególnie zapamiętałem list jednego z profesorów, który napisał do mnie mniej więcej takie słowa „wiesz, kłóciliśmy się, spieraliśmy się w wielu sprawach, ale mogę powiedzieć, że nie musiałem niczego notować, ponieważ zawsze wszystkie nasze uzgodnienia były realizowane” i dodał jeszcze „czasami po naszej rozmowie wracałem bardzo zadowolony, po czym dopiero w domu okazywało się, że właściwie niczego z tobą nie załatwiłem”. Organizacja czegokolwiek wymaga bowiem nie tylko zaspokajania oczekiwań, lecz także pokazywania pewnych ograniczeń. I na tym polega m.in. rola szefa. W związku z tym ja to robiłem, ale starałem się czynić to w taki sposób, żeby nie wywoływać napięć. Jak widać, czasem mi się to udawało.
Jeśli już pytasz o moje sprawy osobiste to dodam, że poniosłem też pewne straty. Kiedy podjąłem się pełnienia funkcji rektora, byłem zaangażowanym badaczem, aktywnym naukowcem i miałem nadzieję na duże przyspieszenie swojej kariery naukowej. Jednak pojawiły się takie obciążenia związane z tą funkcją, że przez kilka lat z największym trudem dzieliłem obowiązki naukowca z obowiązkami rektora. W tym samym roku, gdy rozpocząłem pracę na stanowisku rektora, zostałem przyjęty do prezydium The European Association of Personality Psychology (EAPP), a kilka lat później zostałem przewodniczącym tego towarzystwa. Ponadto w tym czasie, wspólnie z Tobą i moimi współpracownikami, prowadziliśmy badania międzynarodowe wraz z prof. Hermannem Brandstätterem i jego zespołem. Razem z nim kierowałem międzynarodowym zespołem badawczym. Napisaliśmy książkę (Ty masz w niej swój rozdział) i wszystko wskazywało na dalszy rozwój współpracy międzynarodowej... ale to nie było już możliwe. Czułem, że praca naukowa odbywa się kosztem obowiązków rektorskich, i odwrotnie. Dlatego powoli zacząłem wycofywać się z aktywności naukowej.
Po latach bardzo żal mi tej przedwczesnej emerytury naukowej, ale tak jak powiedziałem, nie potrafiłem pogodzić obowiązków. Przeważyło u mnie poczucie powinności wobec tych, których przyjmowałem do pracy i którym obiecywałem stworzenie dobrego środowiska.
To się nazywa odpowiedzialność, jedna z wartości naszej uczelni, realizowanych jak widać od początku jej istnienia.
A.E.: Odpowiedzialność charakteryzowała zdecydowaną większość pracowników Instytutu Psychologii PAN, którzy z wielkim impetem zaangażowali się w tworzenie tej uczelni. Trzon kadry był na najwyższym poziomie i przyciągał kolejnych wspaniałych naukowców.
Myślałam raczej o Twojej odpowiedzialności, ponieważ ze względu na nią musiałeś z czegoś zrezygnować.
A.E.: Tak, ale prowokowała mnie odwaga tych, którzy zrezygnowali ze stabilnych miejsc pracy, by przyjść do nas i współtworzyć SWPS. Teraz praca w naszej uczelni jest dla wielu osób nobilitacją, ale na początku wiązała się z odwagą. Istniało ryzyko, że nie wszystko może się powieść. Ponadto uczelnia niepubliczna wiązała się wtedy z bardzo negatywnymi stereotypami, z którymi przez wiele lat musieliśmy się zmagać. Z satysfakcją mogę powiedzieć, że ci, którzy bardzo ostro krytykowali niepubliczne szkoły wyższe, już dawno temu zaczęli wymieniać naszą uczelnię – i zaledwie kilka innych – jako przykład tej, do których te sceptyczne uwagi się nie odnoszą. Ten trend równania do najlepszych się utrzymuje, co mnie niezmiernie cieszy.
Dwadzieścia lat „rektorowania” to ogrom wspomnień. Czy wśród nich jest jakieś szczególnie bliskie Twojemu sercu?
W pożegnaniach były słowa, że zmieniłem czyjeś życie – to jest coś, co zapamiętałem dobrze i jest bliskim memu sercu wspomnieniem. Były też inne sytuacje, które ciepło wspominam. Na przykład, rozstałem się z jednym z profesorów, może nie w gniewie, ale to ja zmusiłem go do odejścia, krytycznie oceniając pewne jego czyny. Był rozeźlony i powiedział, że chętnie odchodzi. Po dwóch latach napisał do mnie „Andrzeju, z oddali doceniam SWPS”, dodając wiele pochlebnych opinii na temat naszej uczelni. Na końcu zadał pytanie, czy mogę go jednak przyjąć. Miałem bardzo dobre mniemanie o randze naukowej tego profesora, z przyjemnością więc go przyjąłem, oczywiście z prośbą, żeby nie powtórzył zachowań, do których miałem zastrzeżenia. Wspomniany profesor jest do tej pory pracownikiem naszej uczelni ku obustronnym korzyściom i bardzo się z tego cieszę.
Przebieg tego zdarzenia ma dla mnie duże znaczenie. Pokazuje bowiem, że ludzie doceniają nasze środowisko, nawet jeśli czynią to dopiero po jakimś czasie.
Kształcenie w przyszłości – rola sztuk wyzwolonych
Porozmawiajmy chwilę o przyszłości. Myśląc o przyszłości Uniwersytetu, jakie wskazałbyś kierunki jego rozwoju w obliczu kolejnych wyzwań współczesności?
A.E.: O przyszłości powinni mówić zdecydowanie młodsi ode mnie, w związku z tym nie będę się tutaj wymądrzał. Powiem, czego nie udało mi się zrealizować. Miałem marzenie, by nadać dużą rangę zajęciom fakultatywnym, przede wszystkim tym z zakresu sztuki.
Mało kto wie, że jesteś koneserem sztuki.
A.E.: To za dużo powiedziane, ale na pewno doceniam znaczenie sztuki w kształceniu i w życiu osobistym. Warto naśladować także w tym zakresie uniwersytety amerykańskie. Rozwój studenta musi uwzględniać zajęcia z zakresu sztuki. Tego u nas nie ma, a przecież, żeby rozwijać tolerancję i otwartość, trzeba rozwijać także kontakty ze sztuką. Milan Kundera stwierdził, że czytając powieść, wchodzimy w czyjeś buty. Użył tego sformułowania, pisząc o roli powieści w upowszechnianiu demokracji. Demokracja bowiem wymaga rozumienia innych, to ułatwia szukanie kompromisów.
Literaturoznawca (rektor Uniwersytetu Śląskiego) prof. Ryszard Koziołek zauważył, że w czasie czytania powieści musimy tworzyć scenariusze rzeczywistości wyobrażonej. Dobra sztuka jest wieloznaczna, z bohaterami wewnętrznie skomplikowanymi, żyjącymi i działającymi w zaskakujących, różnorodnych sytuacjach. Styczność z taką sztuką wzbogaca wyobrażenia o świecie, a nawet wzbogaca marzenia; przygotowuje młodych ludzi do otwartości wobec świata; ułatwia kontakty w świecie realnym z ludźmi podobnymi do bohaterów. Natomiast marna sztuka, np. podrzędna literatura, sprzyja uproszczeniom, bo wszystko tam jest jednoznaczne, przewidywalne, stereotypowe i proste.
Wystawa Marioli Wawrzusiak „Bestiarium 2.0” prezentowana w styczniu 2018 r. w warszawskim kampusie Uniwersytetu SWPS
Czyli rozwój otwartości poprzez sztukę?
A.E.: Rozwój otwartości również poprzez sztukę. Tak jak powiedziałem, to mi się nie udało. Studenci zdecydowanie niechętnie przyjmują zajęcia fakultatywne, które wykraczają poza ich dyscyplinę. Chcieliby się bardzo szybko specjalizować w swojej dyscyplinie. Kiedyś w naszej uczelni cytowałem wypowiedź byłego rektora Princeton University prof. Christophera Eisgrubera, który na zakończenie swojego urzędowania wygłosił piękny wykład i powiedział: „Studenci całego świata marzą, żeby u nas studiować. Pracownicy naukowi całego świata marzą, żeby u nas pracować. Rządy wielu krajów świata marzą, żeby mieć u siebie taki uniwersytet”, a potem dodał, że dziennikarze i politycy ciągle pytają go, czy kształcenie z dużym udziałem sztuk wyzwolonych ma sens. Do nich obecnie zalicza się sztukę, humanistykę i nauki społeczne.
Okazuje się, że dominacja utylitarnego myślenia jest powszechna. Nie docenia się praktycznych korzyści wynikających z takiego kształcenia, które wydawałoby się niczemu nie służy. Warto tu przywołać maksymę ukutą na podstawie badań Maxa Webera: „kultura przesądza prawie o wszystkim”, w tym o – poziomie gospodarczym krajów. Przytoczę jeszcze wymowny tytuł książki Marthy Nussbaum: „Nie dla zysku. Dlaczego demokracja potrzebuje humanistów”.
Pytałam Cię o kierunki rozwoju uczelni w obliczu wyzwań współczesności. Co sądzisz o wyzwaniu, jakim jest galopujący rozwój technologiczny?
A.E.: To poważne wyzwanie, gdyż nowe technologie, między innymi, zmieniają umysły młodzieży. Ponad pięćdziesiąt lat temu Herbert M. McLuhan stwierdził: „środek przekazu sam jest przekazem”. Ta niezwykła wówczas myśl chyba nie była wtedy powszechnie rozumiana. Teraz dotkliwie odczuwamy, że nie tylko treść przekazu wpływa na to, jak myślimy. Okazuje się, że internet kształtuje nasz umysł. Osoby zanurzone w świecie wirtualnym stykają się z mnóstwem niepowiązanych ze sobą informacji, co sprawia, że odbierają je powierzchownie; ich umysły stają się „płytkie”. Ponadto w badaniach neurofizjologicznych stwierdzono, że ludzie, którzy spędzają dużo czasu w przestrzeni cyfrowej przyzwyczajają się do czytania krótkich, różnych treściowo komunikatów, które w dodatku szybko następują po sobie. Taki trening sprawia, że ich mózgi ulegają „przeformatowaniu” i przygotowane są do krótkich tekstów oraz do stałego przeskakiwania do czegoś nowego. Utrudnia to czytanie nieco dłuższych tekstów i rozwój myślenia linearnego. Zatem, funkcjonowanie mózgów tubylców świata cyfrowego – a nie ich lenistwo – uniemożliwia im długą koncentrację. Nauczyciele na wszystkich stopniach kształcenia mają dużo takich uczniów czy studentów.
Dydaktycy na całym świecie stają obecnie wobec wyzwania: jak kształcić, co robić, by wykorzystać szanse związane z nowymi technologiami, a zarazem zminimalizować zagrożenia z nimi związane? Na razie kształci się młodzież tak, jak w czasach minionych i przygotowuje do zadań przeszłych oraz tak, jak gdyby uczniowie i studenci byli tacy sami, jak dawniej. Generałowie też przygotowują wojska do wojen, które były...
A co z epidemią? To wyzwanie pojawiło się stosunkowo niedawno.
A.E.: Epidemia jest wielkim wyzwaniem dla szkolnictwa. Nasza uczelnia bardzo dobrze radzi sobie z nauczaniem zdalnym. Wiele uczelni publicznych dopiero w sytuacji pandemii zaczęło myśleć o czymś takim jak e-learning, podczas gdy w naszej uczelni ta forma nauczania obecna jest od kilkunastu lat. Już przed epidemią mówiłem o tzw. kształceniu odwróconym, zapoczątkowanym i skutecznie wprowadzanym w USA. To, co było dawniej w uczelniach, przenosi się do domu, a to co w domu – na uczelnie. Wykłady mogą być z powodzeniem wysłuchane w domach, natomiast wykonywanie zadań, w tym zadań zespołowych – niezmiernie ważnych dla przyswojenia umiejętności współpracy z innymi – powinno odbywać się na uczelni. Sytuacja pandemii może przyspieszyć zmiany modelu nauczania, między innymi te idące w kierunku szerszej implementacji kształcenia odwróconego.
Dziękuję za rozmowę.
A.E.: Również i ja dziękuję Tobie za tę rozmowę, ale też pragnę przy tej okazji wyrazić wdzięczność współpracownikom, z którymi mogłem wspólnie pracować, ze wszystkich struktur uczelni. Wybaczcie mi moją koncentrację na psychologii, bo od niej się wszystko u nas zaczęło, ona też dała impuls do błyskotliwego rozwoju uczelni.
Tę rozmowę, jak i wiele innych ciekawych materiałów znajdziecie Państwo w publikacji jubileuszowej, która zostanie wydana we wrześniu 2021 r.
prof. dr hab. Andrzej Eliasz
Współzałożyciel i pierwszy Rektor Uniwersytetu SWPS w latach 1996-2016. Wcześniej był pracownikiem Uniwersytetu Warszawskiego do 1984, a następnie Instytutu Psychologii PAN. Oprócz ustawicznych działań na rzecz poprawy jakości polskiego szkolnictwa wyższego, reformowania i unowocześniania programów kształcenia, pełnił liczne funkcje naukowe, społeczne i administracyjne, m.in.: zastępcy dyrektora Instytutu Psychologii PAN, przewodniczącego Europejskiego Towarzystwa Psychologii Osobowości, redaktora naczelnego „Studiów Psychologicznych” oraz redaktora konsultanta „European Journal of Personality Psychology”. Działał w Prezydium KRASP (z przerwami w trzech kadencjach) oraz w Radzie do Spraw Edukacji i Badań Naukowych przy Prezydencie Rzeczypospolitej Polskiej (2007-2010).
Specjalizuje się w psychologii różnic indywidualnych, w szczególności w tematyce kształtowania się temperamentu w rozwoju człowieka oraz wpływu temperamentu na formowanie się osobowości. Zajmuje się także psychologią ekologiczną. Jego wieloletnie badania nad temperamentem i systemem związków temperamentu z cechami osobowości oraz środowiskiem doprowadziły do sformułowania Transakcyjnego Modelu Temperamentu. Idee tam zawarte zostały włączone do różnych badań nad temperamentem.
prof. dr hab. Magdalena Marszał-Wiśniewska
Psycholog, wieloletnia prodziekan Wydziału Psychologii w Warszawie Uniwersytetu SWPS, gdzie pracuje od początków jego istnienia. Jest kierownikiem Katedry Psychologii Różnic Indywidualnych, Diagnozy i Psychometrii. Specjalizuje się w psychologii różnic indywidualnych oraz psychologii i psychopatologii osobowości.
Jest zwolenniczką podejścia różnicowo-procesualnego, łącząc badania kwestionariuszowe z badaniami eksperymentalnymi. Bada m.in. mechanizmy kontroli wolicjonalnej. Interesuje ją zwłaszcza, w jaki sposób temperament i właściwości wolicjonalne wpływają na funkcjonowanie ludzi w codziennych sytuacjach życiowych oraz jakie są konsekwencje ewentualnego niedopasowania właściwości wolicjonalnych do możliwości temperamentalnych człowieka.
Wśród jej głównych zainteresowań badawczych znajduje się również problematyka dynamiki i regulacji nastroju oraz indywidualnych i środowiskowych uwarunkowań jego zaburzeń. W ostatnich latach w obszar swoich zainteresowań włączyła problematykę wpływu sposobów postrzegania czasu na funkcjonowanie człowieka oraz różnic indywidualnych w tym zakresie.
Jest autorką licznych publikacji z zakresu m.in. wytrwałości w działaniu, kontroli wolicjonalnej i technik jej badania, regulacji afektywnej, struktury osobowości, funkcjonowania człowieka w sytuacjach trudnych oraz zaburzeń nastroju.
Przez wiele lat łączyła działalność naukową i dydaktyczną z pracą psychoterapeutyczną i trenerską (posiada rekomendację trenerską Polskiego Towarzystwa Psychologicznego). Specjalizowała się w krótkoterminowej terapii (głównie terapii ericksonowskiej) oraz terapii uzależnień.
wróć na stronę główną Jubileuszu 25-lecia uczelni →
Pierwszy prywatny Uniwersytet w Polsce
1 czerwca 2015 r. nasza uczelnia została pierwszym w Polsce niepublicznym Uniwersytetem przymiotnikowym, którego pełna nazwa brzmi SWPS Uniwersytet Humanistycznospołeczny.