Kultura
Inaczej byśmy chciały
Chęć życia inaczej, lepiej, mocniej, powiązana z brakiem wiary we własną niezależność, nadal nie prowadzi do życiowych zmian młodych kobiet z nieuprzywilejowanych grup społecznych. Kilka dekad temu opowiedział o nich Janusz Kondratiuk w kultowym filmie „Dziewczyny do wzięcia". O awansie społecznym i zjawisku „wannabes” dawniej i dziś opowie kulturoznawca oraz filmoznawca dr Karol Jachymek z Uniwersytetu SWPS.
Inaczej byśmy chciały
Jesień, zima lub bardzo wczesna wiosna. Trzy dziewczyny, ubrane w najlepsze stroje, biegną, śpiesząc się na pociąg, który za chwilę odjedzie do Warszawy. Chcą, podobnie jak inne dziewczęta, spędzić to sobotnie popołudnie w stolicy, by chociaż na moment oderwać się od sennej atmosfery rodzinnej miejscowości. „Na ostatniej stacji dużo dziewczyn wsiadło. Zawsze tak jest. Przyjeżdżają w sobotę po to, żeby się wyszumieć" – komentują. „Pucia, nie bądź taka, powiedz, jak tam będzie, co?" – pyta jedna z nich. „A co ty tam wiesz? Nic nie wiesz. Absolutnie bez żadnego porównania. Wcale!" – odpowiada po krótkiej dyskusji Pucka. W pociągu poprawiają makijaż, rozmawiają o tym, jak należy zachowywać się w Warszawie. Śpiewają modne piosenki o miłości. Prawdziwy cel ich podróży jest oczywisty. „Ja bym chciała zapoznać doktora. Albo kogoś â la w podobie" – wzdycha ta, która jedzie po raz pierwszy. W mieście jest przecież wiele możliwości. Zwłaszcza jeśli mówimy o mężczyznach na poziomie.
Zapoznać kogoś, wszystko jedno kogo
Tak rozpoczynają się „Dziewczyny do wzięcia", kultowy film Janusza Kondratiuka z 1972 r. Młode mieszkanki niewielkiej miejscowości: urzędniczka pocztowa (Ewa Szykulska), Pucka (Ewa Pielach-Mierzyńska) oraz dziewczyna, która nie lubi kremu (Regina Regulska), przyjeżdżają na jeden dzień do Warszawy, żeby spędzić popołudnie w towarzystwie trzech mężczyzn. Umówiły się z nimi wcześniej, ale ci ostatecznie nie przychodzą w uzgodnione miejsce. Rozgoryczone dziewczyny postanawiają wziąć sprawy w swoje ręce. „Mam pomysł. Zapoznamy sobie lepszych chłopaków". „Ja bym chciała zapoznać doktora". „A ja inżyniera". „A ja kogoś na stanowisku, wszystko jedno kogo" – mówią i idą w miasto. Poszukiwania rozpoczynają od wizyty w kawiarni. To właśnie tutaj spotkają dwóch nieznajomych – rzekomego inżyniera i magistra, którzy za pomocą słodkich kłamstw i kremu sułtańskiego wkrótce zdobędą serca i zaufanie dziewcząt. Wspólnie spędzą całe popołudnie, odwiedzając kolejno najbardziej atrakcyjne w ich opinii miejsca stolicy (teatr, lokal ze striptizem, mieszkanie kolegi), by na koniec tej wędrówki dać się zwieść wizją ustabilizowanej przyszłości i dalszych, wspólnych perspektyw.
Popularna do dziś tragikomedia została zrealizowana na podstawie reportażu „Jeden dzień życia" Lecha Borskiego (28. nr „Kultury" z 1970 r.). Bohaterką tekstu jest Magda. Młoda dziewczyna, która rok wcześniej, w pewną niedzielę, przyjechała do Warszawy, by się rozerwać, i która w następstwie tej podróży „urodziła bękarta i wieś jej nie wyklęła". Historia rozpoczęła się niewinnie: Magdę nieśmiało zaczepia na dworcu spotkany przez nią przypadkowo starszy szeregowiec w lotniczym mundurze. Wyjmuje jej siatkę z ręki, uśmiecha się uroczo i Magda już wie, że on i ona spędzą ze sobą resztę tego letniego dnia. Za dziewięć miesięcy na świat przyjdzie chłopiec. Jego tata, po wspólnych chwilach w Lasku Bielańskim, zniknie z życia dziewczyny. „Czy ona, jeżdżąc do Warszawy, myślała o znalezieniu męża?" – zapyta Lech Borski. „To trudno powiedzieć. Jakby kto wtedy spytał, powiedziałabym, że nie. Ale u nas na wsi jest mało chłopaków. Kto może pcha się do miasta. Więc gdzie znaleźć męża? Do Warszawy nie tak daleko. (...) Tak, chyba trochę liczyłam" – odpowie.
Aby odtworzyć i – przy okazji – lepiej zrozumieć przebieg tego jednego, granicznego dnia, który zaważy na dalszym życiu Magdy, reporter postanowił wybrać się na Dworzec Wschodni w Warszawie. Dołączył tam do grupy trzech mężczyzn w różnym wieku, czekających jak co tydzień w tym samym miejscu na „pociągi z dziewczynami, pragnącymi spędzić w Warszawie zasłużoną tygodniową pracą niedzielę". Już za moment, jeszcze na peronie, uda im się nawiązać owocną – jak się wkrótce okaże – znajomość z młodymi dziewczynami, które, jak mówi jedna z nich, lubią prżać do stolicy, bo: „tu jest wesoło, (...) zawsze ruch i towarzystwo", mimo iż nie mogą sobie na to zbyt często pozwolić, gdyż „bilety kosztują, a rodzice nie dają (...) pieniędzy". W konsekwencji wszystkie nowo poznane pary spędzą ze sobą dalszą część dnia, a ich wspólnej przechadzce przez najmodniejsze punkty miasta towarzyszyć będzie smutna w gruncie rzeczy gra niemożliwych do spełnienia oczekiwań, wzajemnych kłamstw, przechwałek, udawania i pozorów. „Waldek powiedział, że pracuje w biurze projektów i projektuje nowe karoserie do samochodów. Dopiero wieczorem sprostował, że nie pracuje w biurze projektów, ale w hucie, i mieszka w hotelu robotniczym" – dowiemy się od Magdy. To właśnie ten wątek reportażu stanie się wkrótce główną inspiracją „Dziewczyn do wzięcia".
Wymarzone miejsce awansu społecznego
Zarówno film, jak i stanowiący jego podstawę reportaż opowiadają o rzeczywistym zjawisku społecznym z przełomu lat 60. i 70. Życie miejskie, migracje zawodowe, nierówności społeczne i związane z tym złe warunki egzystencji, przemiany obyczajowe oraz silnie obecny w mediach i kulturze popularnej trend promujący konieczne do naśladowania mody, przyczyniły się do tego, że dla wielu młodych kobiet pochodzących z niewielkich miejscowości to właśnie Warszawa (również inne wielkie polskie miasta) stała się wymarzonym i - w gruncie rzeczy - fantazmatycznym miejscem awansu społecznego. Pragnienie to zaczęło prowadzić do wielu patologii. „[Waldek] pytał mnie, czy chciałabym mieszkać w dużym domu, parkiet, gorąca woda, zsyp na śmieci i winda. Powiedziałam, że chciałabym" - opowiada Magda. „Powiedział, że mnie kocha. Ma mieszkanie, a więc widoki i perspektywy są wielkie przed nami. A tymczasem będziemy pisywali do siebie" - mówi jedna z filmowych dziewczyn do wzięcia. Chęć życia inaczej, lepiej, ciekawiej, mocniej, powiązana z łatwowiernością, zgodą na liczne ustępstwa i brakiem wiary we własną niezależność, prowadząca z reguły nie do upragnionego szczęścia, ale wprost do negatywnych konsekwencji, jest charakterystyczna nie tylko dla przywołanych bohaterek. Również dla wielu niewyróżniających się młodych dziewczyn z nieuprzywilejowanych grup społecznych, które nie do końca wiedzą, na czym miałoby polegać „życie inaczej" i skąd w ogóle mogłaby wypływać tak silna potrzeba życiowej metamorfozy. Nieumiejętność precyzyjnego zdefiniowania własnych tęsknot oraz bezrefleksyjna i niemal rozpaczliwa chęć natychmiastowej przemiany jest jednym z najważniejszych wątków filmu. „No, ale przecież my byśmy chciały inaczej. – Jak? – Inaczej byśmy chciały. – Jak byście chciały? – Inaczej. – Ale jak inaczej ? – Po prostu inaczej. – Ja dokładnie nie wiem jak, ale inaczej. – Inaczej, inaczej. Jak inaczej? – No inaczej, no inaczej. - Po prostu inaczej" – spierają się ze sobą bohaterowie po nieudanej próbie zalotów. Ten niby przypadkowy dialog, niechlujny, na pozór bezsensowny, stanowi sedno opisywanego stanu. I niesie więcej treści niż niejeden podręcznik psychologii czy opracowanie socjologiczne. Dialog obnaża marazm, z jakim dziewczyny codziennie muszą się mierzyć. Marazm spowodowany powtarzalnością, przymusem wiązania końca z końcem, utrudnionym dostępem do wielu dóbr i przywilejów czy licznymi innymi nierównościami. Jednak słowa te zdradzają też najgłębiej skrywane lęki i pragnienia bohaterek: silne poczucie wykluczenia, przekonanie o krzywdzie i niesprawiedliwości, brak wiary w siebie i własne sprawstwo, ale też wielką, choć destrukcyjną nadzieję, że tylko przyszłość, fantazmatyczna i bliżej nieokreślona, jest jedyną możliwą drogą ratunku. To m.in. ta diagnoza społeczna, niezmieniająca się od lat, sprawia, że film Kondratiuka pozostaje aktualny i ma współczesnych kontynuatorów (np. dokumenty Karoliny Bielawskiej i Julii Ruszkiewicz „Warszawa do wzięcia" z 2009 roku czy Ireny i Jerzego Morawskich „Czekając na sobotę" z 2010 r.).
Gwarancja lepszej egzystencji
W „Dziewczynach do wzięcia" sportretowane zostało uniwersalne i ciągle aktualne zjawisko społeczne. „Chęć życia inaczej" nie jest stanem charakterystycznym tylko dla tamtych czasów. W pułapkę złudzeń wpada wciąż wiele kobiet, które uwierzyły w to, że prawdziwe szczęście musi znajdować się gdzie indziej, poza nimi, poza ich codziennością. Jednym z ekstremalnych przykładów jest zjawisko tzw. wannabes - osób, które chcą za wszelką cenę zaistnieć w świecie medialnym i stać się częścią fantazmatycznej socjety. Inne to fenomen sponsoringu, galerianek czy wreszcie licznych uczestniczek popularnych reality shows z „Warsaw Shore. Ekipa z Warszawy" na czele. Migracje do wielkich miast często postrzegane są jako stuprocentowa gwarancja lepszej egzystencji (jak w „Warszawie do wzięcia"). Stan konta, znane marki i liczba posiadanych przedmiotów są wyznacz nikiem statusu społecznego, a związek z mężczyzną zdaje się jedyną możliwą drogą prowadzącą do spełnienia i stabilizacji. Machinę wyobrażeń napędza z wielką siłą świat wykreowany na potrzeby mediów społecznościowych. To z takimi wyzwaniami muszą mierzyć się współczesne dziewczyny do wzięcia. Zarówno w przypadku dziewczyn do wzięcia sportretowanych przez Kondratiuka, jak i współczesnych, źródło problemu leży w tym samym miejscu. Poczucie niespełnienia wynika często ze źle rozumianej potrzeby awansu społecznego definiowanego z reguły przez stan posiadania, a nie przez świadome bycie. Dodatkowo, poczucie to wiąże się ze stereotypową rolą, jaką kulturowo przypisujemy kobiecości. Bo jakie są w naszej kulturze oczekiwania wobec kobiety, zwłaszcza młodej? Powinna być atrakcyjna, żeby przyciągać uwagę, ale jednocześnie skromna, by nie prowokować. Mieć sprecyzowane cele i myśleć o przyszłości, ale równocześnie podążać utartym szlakiem. A przede wszystkim powinna czekać. Na męża, na dzieci, na rodzinę, na lepsze jutro możliwe dzięki małżeństwu. Podporządkować się, dostosować własne życie do oczekiwań innych, a w konsekwencji dać się uwikłać w rozległą sieć zależności, zatracając tym samym własną podmiotowość i wartość. To właśnie ten zbiór z reguły przeciwstawnych sobie oczekiwań nieustannie wpływał i wciąż wpływa na tysiące młodych kobiet. Przyzwolenie społeczne na ten stan, również ze strony ich samych, uniemożliwia dziewczynom do wzięcia stać się po prostu dziewczynami. Indywidualnymi, niezależnymi osobami, które mają pełną kontrolę nad własnym życiem.
Artykuł był publikowany w lipcowym wydaniu "Newsweek Psychologia Extra 1/17”. Czasopismo dostępne na stronie »
O autorze
dr Karol Jachymek – doktor kulturoznawstwa, filmoznawca. Zajmuje się społeczną i kulturową historią kina (zwłaszcza polskiego) i codzienności, metodologią historii, zagadnieniem filmu i innych przekazów (audio)wizualnych jako świadectw historycznych, problematyką ciała, płci i seksualności, wpływem mediów na pamięć indywidualną i zbiorową, społeczno-kulturowymi kontekstami mediów społecznościowych oraz blogo- i vlogosfery, a także wszelkimi przejawami kultury popularnej. Współpracuje m.in. z Filmoteką Szkolną, Nowymi Horyzontami Edukacji Filmowej, Against Gravity, KinoSzkołą i Filmoteką Narodową – Instytutem Audiowizualnym. Prowadzi warsztaty i szkolenia dla młodzieży i dorosłych z zakresu edukacji filmowej, medialnej i (pop)kulturowej oraz myślenia projektowego i tworzenia innowacji społecznych. Autor książki „Film – ciało – historia. Kino polskie lat sześćdziesiątych”.