Kultura
Depresja w mediach i kulturze. Co by było, gdyby jej nie było?
Spłycana przez takie programy jak „Trudne sprawy” i „Dlaczego ja”, przytaczana w telewizjach śniadaniowych. Depresja. Kto jej nie doświadczył, ten nie wie, jaka jest jej natura, a kto się z nią zmagał, ten dopuszcza ewentualność, że choroba nie jedno ma oblicze. Strefa Kultur nie będzie rywalizować ze Strefą Psyche. Ustępuje jej pola. Nie przytoczy statystyk, nie rozłoży na czynniki pierwsze, nie dociecze przyczyn. Depresja potrzebuje, by o niej mówiono na serio. Strefa Kultur rozprawi się z tematem po swojemu, odwołując się do fantazmatu świata bez depresji, świata bez choroby. Literatury bez depresji. Poezji bez depresji. Filmu bez niej. Co jej wyjdzie? Komentarza udzieli dr Karol Jachymek, kulturoznawca z Uniwersytetu SWPS.
Wcale nie tak dawno temu, w XIX wieku…
Weltschmerz, jaskółczy niepokój, ból istnienia, melancholia, spleen. Wszystko to było, wszystko jest bliskie, chociaż odległe w czasie. Te określenia to wykwit kultury nowożytnej, XIX i początku XX wieku, gdy przemieszczał się nurt zainteresowań. Oświeceniowy optymizm przekazywał pałeczkę w sztafecie romantyczno-modernistycznym tendencjom, które były odległe od „żyjemy na najlepszym ze światów”.
Współcześnie mamy mniej wysublimowanego doła. Parafrazując reklamę: „Janek ma doła, Olek mam doła, Jola ma doła. Wszyscy mają doła. Mam i ja”. Ale dół i depresja to nie to samo. Doła ma niemal każdy, jak w parafrazie. Raz na jakiś czas, okazjonalnie, od przypadku do przypadku. Mieć doła jest w dobrym tonie, wiarygodnie. Inaczej jest z depresją. To choroba, która dotyka co dziesiątego mieszkańca Ziemi. Jest egalitarna. Dostaje się tobie, wam, nam, cierpiał na nią Charles Baudelaire, Lovecraft, Stephen King i dla parytetu – też pisarki: dziś popularne i przywoływane przez współczesną kulturę – Virginia Woolf i Sylvia Plath. Wyobraźmy sobie teraz, że wyżej wymienione osobowości nie chorują. Czy „To” by powstało? O czym byłby „Szklany klosz”? I jaki stosunek mielibyśmy do „Pani Dalloway”? Strefa Kultur odpowie bez długiego namysłu: „nie, o niczym, żaden”. No właśnie.
„Spleen”, czyli śledziona
„I długie karawany bez dźwięku muzyki,/ Z wolna suną w mej duszy. /Nadzieja w cmentarną/ Noc pada we łzach. Zimnej Rozpaczy duch dziki,/ Nad czołem mym zawiesza swą chorągiew czarną.” Tak pisał o stanie podmiotu lirycznego Charles Baudelaire w tomiku pt. „Kwiaty zła”. Przytoczone wersy z wiersza „Spleen” nie napawają radością. Spleen, czyli uczucie przygnębienia, w czasach modernizmu, a więc pod koniec XIX wieku i u progu XX, był częstym tematem poruszanym przez ówczesnych twórców. Dandysi i bohema pławili się w dekadenckich i ponurych, schyłkowych i turpistycznych klimatach. Z angielskiego ‘spleen’ to śledziona. W XIX wieku to z tym organem łączono stan dojmującego smutku, apatii i chandry. Biografowie Baudelaira przywoływali depresję jako jedną z chorób, na którą cierpiał poeta. Radził sobie z nią najlepiej, jak potrafił – pisząc. „Kwiaty zła” popchnęły poezję na nowe tory. Ich fluidy dotarły zresztą nie tylko tam. Znaczenia nabrała wreszcie brzydota, bo przecież świat, gdyby tak trochę przeczesać go grzebieniem, nie składa się wyłącznie z akademickiej symetrii i harmonii.
Wszystkiemu winna macica
Rok 1895. Umiera matka 12-letniej wówczas Virginii Woolf. Mała Virginia przeżywa swoje pierwsze poważne załamanie psychiczne. W późniejszym czasie tych załamań będzie jeszcze kilka, aż znajdą tragiczny finał w samobójczej śmierci. Pisarka doczekała się kilku biografów, którzy dostrzegali w niej, jej dziełach, dziennikach i listach, skłonności do depresji, przytaczali dokumentacje szpitalną z różnych okresów, gdzie padało „magiczne” słowo: histeria.
Histeria jako jednostka chorobowa nie jest wytworem francuskiego neurologa Jeana-Martina Charcota, a więc nie jest pojęciem relatywnie młodym. Przywołuje ją już starożytny Egipt. Samo pojęcie wywodzi się od greckiego ‘hystera’, czyli macica. Przez wieki to wyłącznie kobietom przypisywano skłonność do histerii, czyli melancholijnych humorów, stanów apatycznych i zrywów epileptycznych. Dziś pojęcie histerii, dawniej stygmatyzujące najczęściej kobiety, wypierane jest przez pojęcie dysocjacji. Załamania nerwowe i powracające stany depresyjne Woolf odnajdywały swoje odbicie w bohaterach jej dzieł. Na smutek i przygnębienie cierpieli m.in. Klarysa Dalloway („Pani Dalloway”), Susan, Jinny, Rhoda, Louis, Neville i Bernard („Fale”). „Pani Dalloway” i „Fale” to utwory pisane techniką strumienia świadomości – podwaliny dla powieści awangardowych. Dziękujemy Ci, Virginio Woolf.
Cierpiący umysł
Czasami choroby nie widać, czasami depresja ukrywa się za fasadą. Większość z nas ociera łzy śmiechu na filmach z Jimem Carreyem i Robinem Williamsem, nawet jeśli nie jest fanem ani jednego ani drugiego. Tymczasem dowiadujemy się, że obaj chorują na depresję. Pierwszy z nich mówi o niej dość otwarcie, o chorobie drugiego dowiadujemy się już po jego śmierci. A przecież większość z nas do dziś świetnie się bawi na filmie „Ace Ventura”, w którym Carrey prezentuje całe spektrum swoich zdolności mimicznych. „Pani Doubtfire” z Robinem Williamsem śmieszy i wzrusza.
Depresji czasami nie widać, a za chorobą nie stoi wyłącznie śledziona. Za chorobą, taką jak depresja, stoi zbolały umysł. Medialny coming out sportsmenki, Justyny Kowalczyk, która znana jest ze swojego uśmiechu i radosnej ekspresji, a która w 2014 roku oświadczyła, że cierpi na depresję, przyczynił się do przybliżenia i oswojenia społeczeństwa na temat skutków choroby.
Choroba jako metafora
Susan Sontag, amerykańska eseistka i krytyczka, wiele lat temu opublikowała dwa eseje: „Choroba jako metafora” (1978) oraz „AIDS i jego metafory” (1988). Analizując źródła naukowe i utwory literackie, Sontag rozprawiła się ze sposobem prezentowania choroby jako takiej od czasów starożytnych po współczesne. W swoim tekście przytoczyła nazwiska wielkich twórców, zrekonstruowała mitologię gruźlicy i chorób nowotworowych. Przy okazji pokazała, jak niezwykle często społeczeństwo potrafiło (i potrafi) skazywać na ostracyzm chorych, niezależnie od tego, co sobą prezentowali. Cierpiący na różnego rodzaju zaburzenia psychiczne van Gogh, wytykany palcami za krzywy kręgosłup Kierkegaard, alienujący się z powodu gruźlicy Franz Kafka – to tylko przykłady osobowości, które dziś cenimy i którym wiele zawdzięczamy, choć nie zawsze spotykali się ze zrozumieniem i życzliwością za życia.
Esej Sontag o AIDS, opublikowany w czasach, w których choroba zbierała największe żniwa, rozprawiał się z licznymi mitami, przekłamaniami, niedomówieniami. O chorobie spekulowały media, rozmawiali ludzie na ulicach, debatowali działacze na politycznych szczytach. Dziś takich esejów powstaje bez liku. Choroby są nieodłącznym elementem nie tylko życia ludzkiego i społecznego. Znajdują także odwzorowanie w tworach kultury. Na szczęście sztuka nie stygmatyzuje.
Komentarz dr. Karola Jachymka
Virginia Woolf, Sylvia Plath, James Joyce i inni wielcy intelektualiści, którzy doświadczyli choroby, na trwałe przeszli do kultury pop. Nie tylko dzięki swojej twórczości, lecz także, a może przede wszystkim, dzięki osobistym doświadczeniom. Chociażby już na samym poziomie edukacji widać, że zainteresowanie znanymi postaciami najłatwiej wzbudzić nie poprzez pryzmat samej ich twórczości, lecz opowiadając o nich ciekawe anegdoty. W ten sposób stają się dużo bardziej rzeczywiste. Choroba jest rodzajem anegdoty, ciekawostki, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało. Gdy słyszymy w mediach, że Jim Carrey choruje na depresję, z jednej strony współczujemy mu, z drugiej czujemy, że dzięki niej staje się bardziej rzeczywisty, więc bliższy nam. Na poziomie ogólnoludzkim jest to doświadczenie przypominające katharsis, na poziomie kulturowym jest to spotkanie sacrum i profanum, gdzie sztuka przynależy do sfery sacrum, a życie, ze wszystkimi jego złożonościami i statusem: to skomplikowane, do sfery profanum.
O komentatorze
dr Karol Jachymek – doktor kulturoznawstwa, filmoznawca. Zajmuje się społeczną i kulturową historią kina (zwłaszcza polskiego) i codzienności, metodologią historii, zagadnieniem filmu i innych przekazów (audio)wizualnych jako świadectw historycznych, problematyką ciała, płci i seksualności, wpływem mediów na pamięć indywidualną i zbiorową, społeczno-kulturowymi kontekstami mediów społecznościowych oraz blogo- i vlogosfery, a także wszelkimi przejawami kultury popularnej. Współpracuje m.in. z Filmoteką Szkolną, Nowymi Horyzontami Edukacji Filmowej, Against Gravity, KinoSzkołą i Filmoteką Narodową – Instytutem Audiowizualnym. Prowadzi warsztaty i szkolenia dla młodzieży i dorosłych z zakresu edukacji filmowej, medialnej i (pop)kulturowej oraz myślenia projektowego i tworzenia innowacji społecznych. Autor książki „Film – ciało – historia. Kino polskie lat sześćdziesiątych”.
Tekst: Marta Nizio z Redakcji Uniwersytetu SWPS