Nie musi być opiekunem drugiej kategorii, „powoływanym na służbę” wtedy, gdy nie może jej pełnić mama albo babcia. Ojciec myśli, potrafi wykonywać nawet te bardziej skomplikowane zadania i potrafi zadbać o dziecko nie gorzej niż matka. Tylko – inaczej. Ojciec to nie jest gorsza wersja matki – przekonuje psycholog społeczny dr Tomasz Grzyb, profesor Uniwersytetu SWPS.
Artykuł pochodzi z magazynu „Newsweek Psychologia Extra 4/17”.
„Kacper musi dziś umyć włosy, pamiętaj, że najpierw musisz mu powiedzieć, że lejesz wodę prysznicem, inaczej się wystraszy. Po kąpieli wytrzyj mu dokładnie uszy i owiń ręcznikiem. Potem może oglądać telewizję, ale tylko pół godziny. Niech koniecznie umyje zęby, ale nie dawaj mu zwykłej pasty, bo będzie pluł…”.
Takie mniej więcej instrukcje niejeden ojciec dziecka słyszy od swojej partnerki, gdy ta ma zajęty wieczór. Instrukcja jest tak precyzyjna, że powinna ojcu dziecka w sprawowaniu tej opieki pomagać. Czy jednak tak jest? Czy nie ma w niej zupełnie innej treści? Komunikatu, który mógłby brzmieć mniej więcej tak: „JA wiem, jak należy to wykonać. JA zrobiłabym to najlepiej. TY musisz to zrobić dziś ze względu na okoliczności, ale nie ma żadnych wątpliwości, że będziesz jedynie nieudolnie naśladował to, co zrobiłabym JA. Więc ci mówię, żebyś wiedział”. Można sobie jeszcze po cichutku dopowiedzieć -– „ofermo”.
Zaufanie z instrukcją na lodówce
Oczywiście, należy wyraźnie zaznaczyć, że matki nie działają tak bez przyczyny. Niestety, my – ojcowie, musimy przyznać, że ich zachowanie jest po prostu racjonalne. Jeśli nasze partnerki takiej instrukcji nie wypowiedzą (albo jeszcze lepiej – nie napiszą i nie powieszą na lodówce), muszą liczyć się z kilkunastoma telefonami dziennie („Gdzie są krótkie spodenki Kalinki?”, „Czy Paweł może jeść to ciasto, które leży w lodówce?”, „O której trzeba zawieźć Zosię na balet?”). Czas pełnej opieki nad dzieckiem bywa dla nas dopustem bożym i wolelibyśmy skopać szpadlem poligon drawski zamiast zostać na cały weekend z trójką dzieci. I znów – paradoksalnie – być może dlatego, że chcemy naśladować nasze partnerki, a odstępstwo od stworzonych przez nie instrukcji traktujemy jak poważne naruszenie zasad i zakwestionowanie tego, że ojciec sobie zawsze poradzi. A może warto spróbować inaczej?
Ojciec nie musi być gorszą wersją matki, opiekunem drugiej kategorii, „powoływanym na służbę” wtedy, gdy nie może jej pełnić mama albo babcia. Ojciec jest odrębną jednostką – myśli, potrafi wykonywać nawet dość skomplikowane zadania i potrafi zadbać o malucha nie gorzej niż matka. Ale – i to sobie trzeba z całą mocą uświadomić – inaczej. Spośród wszystkich czynności związanych z opieką i wychowaniem dziecka mężczyzna nie może tylko karmić piersią. Oprócz tego, zostaje mu wiele rozmaitych zadań, z których żadne nie jest specyficznie męskie ani kobiece. Bo to, że jako mężczyzna czegoś nie potrafię, nie oznacza, że czynność ta automatycznie staje się kobieca. Może po prostu muszę się tego nauczyć. I niekoniecznie muszę wykonywać tę czynność tak samo jak matka dziecka.
To, że jako mężczyzna czegoś nie potrafię, nie oznacza, że czynność ta automatycznie staje się kobieca. Może po prostu muszę się tego nauczyć. I niekoniecznie muszę wykonywać tę czynność tak samo jak matka dziecka.
Prawdziwy mężczyzna buduje zamki z piasku
Jedna ze studentek Uniwersytetu SWPS, w ramach swojego studenckiego programu badawczego, przygotowała koncepcję serii billboardów mających zachęcać ojców do aktywnego brania odpowiedzialności za opiekę, wychowanie i rozwój swoich dzieci. Co ciekawe, mimo wyraźnie feministycznych przekonań, studentka postanowiła wykorzystać bardzo seksistowskie sformułowanie „Tylko prawdziwy mężczyzna potrafi…”. Hasło to jednak zostało zaangażowane do przekazania szczególnych treści, np.: „Tylko prawdziwy mężczyzna potrafi zbudować zamek z piasku tak, by się nie zawalił”, a zaprezentowany na billboardzie zamek z piasku wyglądał jakby ktoś go przygotował w programie do rysunku technicznego. W innej wersji hasło brzmiało: „Tylko prawdziwy mężczyzna potrafi zaplanować spacer w taki sposób, by odwiedzić piekarnię, plac zabaw i sklep warzywny nie przechodząc dwukrotnie tą samą ulicą” (tu dla odmiany rysunek przedstawiał rzut topograficzny terenu przypominający nieco schemat słynnej zagadki mostów królewieckich). Wszystkie te materiały miały pokazać jedno: nie ma takiej czynności w opiece nad dzieckiem, która byłaby niemęska. Co więcej – wszystkie można wykonać naprawdę po męsku.
No więc robimy to po męsku
Ale co to znaczy? Oczywiście musimy pamiętać, że każdy mężczyzna i każda kobieta są inni, mogą zachowywać się zupełnie inaczej i niezgodnie ze stereotypem, ale jednak na poziomie grupowym można wskazać pewne prawidłowości. Zgodnie z badaniami amerykańskiej pediatry Meg Meeker, mężczyźni kładą nacisk na nieco inne elementy wychowania dziecka niż kobiety. Po pierwsze, zwykle niespecjalnie przejmują się drobiazgami, np. ubiorem malucha. Zasadniczo ma mu być ciepło i wygodnie, plama na sweterku czy dziura w spodniach nie stanowi żadnego przeciwwskazania do założenia ich (nie wspominając już o takich fanaberiach jak dopasowanie kolorystyczne). Nieważne jest także dla nich (a w każdym razie mniej ważne niż dla matek) to, co dzieci jedzą. Znowu – mają jeść. A jeśli sałatka z awokado i jarmużu dziecku niespecjalnie smakuje, to hot-dog w zupełności zastąpi utracone podczas zabawy kalorie.
Mężczyźni chętniej wyznaczają dziecku cele i zachęcają do zmierzenia się z wyzwaniami. Widać to choćby w rodzaju zabaw, do jakich zachęcają dzieci. Jak zaznacza Glenn Stanton, badacz w Instytucie Małżeństwa i Rodziny w Ottawie (w książce pod tytułem The Family Project (Projekt: Rodzina), ojcowie podkreślają w zabawach raczej element rywalizacji, podczas gdy matki skupione są przede wszystkim na tym, by żadne z dzieci nie wyszło z gry z poczuciem krzywdy ani straty. Różnice te widać wyraźnie także w wychowaniu starszych dzieci – np. z natury dość łatwych do popadania w konflikt nastolatków. Matki zazwyczaj w takich napiętych sytuacjach dążą do rozwiązania ich w sposób pokojowy – ojcowie częściej uznają, że należy po raz kolejny przypominać, kto w domu rządzi i podejmuje decyzje (przy czym wcale nie musi to być mężczyzna – chodzi raczej o to, że nie nastolatek).
Nieważne jak, ważne, że
Z reguły (choć ciągle musimy pamiętać, że w psychologii nie oznacza to, że zawsze) mężczyźni podchodzą do zadań w sposób mniej skoncentrowany na procedurach, a bardziej na osiągnięciu celu. I choć czasami przynosi to rezultaty odbiegające od oczekiwań (przypomnijmy sobie te wszystkie dziwacznie złożone meble, „bo nikt mi nie będzie mówił, jak mam to skręcać”), to w niektórych sytuacjach takie postępowanie daje zupełnie niezłe efekty. Pokazuje bowiem, że ważniejsze jest skuteczne zmierzenie się z problemem (i – finalnie – rozwiązanie go) niż precyzyjne przestrzeganie kolejnych kroków instrukcji. Jasne, najlepiej jest powiesić obrazek na ścianie wcześniej nawiercając w nim i w ścianie otwór, wbijając kołek rozporowy, umieszczając wkręt itd. Ale jeśli wiemy, że równie dobrze i podobnie trwale (a jednocześnie bez zbędnego ambarasu) można to zrobić taśmą dwustronną, klejem montażowym, silikonem czy w ostateczności nawet gumą do żucia, to dlaczego z takiej opcji nie skorzystać? To będzie – rzecz oczywista – niezgodne z otrzymaną instrukcją a może i „międzynarodowymi zasadami montowania obrazków”, ale tak naprawdę, jakie to ma znaczenie? Obrazek wisi? Wisi. Jeśli tak, zajmijmy się innymi rzeczami.
Są także kwestie, które w opiece nad dzieckiem mężczyznom wychodzą po prostu lepiej, co spowodowane jest różnicami anatomicznymi. Taką czynnością jest np. kąpiel niemowlaka. To jedna z najpiękniejszych rzeczy, jakie może zrobić ojciec dla siebie i dziecka. Wiąże się z niebywale silnym doświadczeniem bliskości, czułości i zaufania – a zarazem uczy ojców troski o wiele elementów (właściwą temperaturę wody, trzymanie w zasięgu ręki ręcznika i kosmetyków, właściwego sposobu mycia). I nie oszukujmy się – ani kobieta, ani mężczyzna nie rodzą się z tymi umiejętnościami. Każdy musi się tego nauczyć sam – a tym razem mężczyźni dość wyjątkowo są płcią uprzywilejowaną ze względu na większe dłonie. To właśnie one umożliwiają bardziej pewny chwyt dziecka i przez to zapewniają większe bezpieczeństwo niemowlakowi. Co więcej, więź stworzona na tym etapie jest dobrym wstępem do uczestniczenia w dalszych czynnościach pielęgnacyjnych. Jeśli potrafisz wykąpać malucha, poradzisz sobie ze wszystkim.
Mężczyźni podchodzą do zadań w sposób mniej skoncentrowany na procedurach, a bardziej na osiągnięciu celu. Takie postępowanie pokazuje, że ważniejsze jest skuteczne zmierzenie się z problemem i rozwiązanie go niż precyzyjne przestrzeganie kolejnych kroków instrukcji.
Protokół rozbieżności
Innym typowym (ale nie zapominajmy, że psychologia w znacznej części składa się z wyjątków) przykładem różnic w podejściu matek i ojców jest ich stosunek do sytuacji zawierających w sobie element ryzyka. Wyobraźmy sobie wspólny spacer w lesie, w trakcie którego stajemy przed myśliwską amboną. „Mogę wejść?” – pyta ośmiolatek. Co robimy? Najprawdopodobniej tu właśnie pojawią się kolejne różnice: matka najpewniej zaoponuje, ojciec być może stwierdzi: „Dawaj, wchodzimy!”. Paradoksalnie dziecko potrzebuje obu tych komunikatów – zarówno informacji o tym, że takie zachowanie jest niebezpieczne, jak i przekazu: „Spokojnie, zachowując środki ostrożności, możemy robić nawet rzeczy wyglądające na niebezpieczne”.
Bo przecież to jasne, że ojciec wejdzie pierwszy i sprawdzi, czy drabina nie jest spróchniała i czy miejsce jest przygotowane do tego, by weszło tam jego dziecko. Zarówno nadmierna ostrożność (charakterystyczna raczej dla matek), jak i przesadna zuchowatość i wyolbrzymiona pewność siebie (typowa raczej dla ojców), byłyby same w sobie reakcjami niewłaściwymi, dopiero w zestawie mają sens, stanowiąc też pożytek dla dziecka wzorującego się na obojgu opiekunach. Obserwując rodziców dostrzega, że mają oni różne opinie, i że wzajemnie je uwzględniają. Widząc, jak ojciec sprawdza, czy belki są wytrzymałe, uczy się dbać o własne bezpieczeństwo, ale również zapamiętuje, że tak należy troszczyć się o innych. Być może właśnie przez to doświadczenie uchroni kiedyś kogoś przed głupstwem, które mogłoby skończyć się tragicznie.
Inaczej nie oznacza gorzej
Niedorzeczne są zatem starania o to, by ojciec opiekował się dzieckiem i spędzał z nim czas, zachowując się jak gorsza wersja matki – to nie tylko nie ma sensu, ale często jest wręcz szkodliwe. Dla dziecka, dla ojca i jego relacji z partnerką. Dopiero wtedy, gdy każde z nas w pełni realizuje się w opiece nad dzieckiem, na własny sposób, z własnymi pomysłami na zabawy i wykonywanie poszczególnych czynności, dajemy naszym maluchom to, czego naprawdę potrzebują: mamę i tatę. I oczywiście, Kacper, Zosia czy Paweł będą mówili na początku „ale mama robi to inaczej”, bo dzieci w naturalny sposób zwracają uwagę na szczegóły. Ale po pewnym czasie same dostrzegą wartość w tym, że jedną rzecz można wykonać na wiele sposobów, a inaczej wcale nie oznacza gorzej.
Artykuł pochodzi z magazynu „Newsweek Psychologia Extra 4/17”.
Czasopismo dostępne na stronie »
O autorze
dr hab. Tomasz Grzyb, prof. Uniwersytetu SWPS – psycholog społeczny, wykładowca Uniwersytetu SWPS we Wrocławiu. Zajmuje się psychologią wpływu społecznego. Interesuje się także metodologią badań psychologicznych, marketingiem i nowymi technologiami. Pracę naukową łączy z praktyką marketingową. Prowadzi szkolenia w dziedzinie psychologii społecznej, manipulacji i perswazji.