Czym są „oczy skóry”? Jak w architekturze i designie przejawia się powrót do zmysłów? Czego projektant może nauczyć się od neurobiologów? O uważności, japońskich inspiracjach, designie spekulatywnym i konieczności ponownego scalenia z naturą rozmawiamy z Katarzyną Andrzejczyk-Briks, historyczką sztuki, pasjonatką designu, wykładowczynią na kierunku architektura w School of Form Uniwersytetu SWPS.
Oczy skóry
Joanna Szumowska: Czym są „oczy skóry”?
Katarzyna Andrzejczyk-Briks: To tytuł książki fińskiego architekta Juhaniego Pallasmy, która nazwała to, co odczuwałam od wielu lat. Pozwoliła mi zrozumieć, czym właściwie jest architektura. Jako dziewczynka mieszkałam w pięknej dzielnicy Szczecina – Pogodno. Było to właściwie miasto ogród, zaprojektowane z myślą o zamieszkiwaniu i odpoczynku. Za każdym razem podczas rowerowych wycieczek odkrywałam coś niesamowitego: piękny dom, ciekawe rośliny, wspaniale oświetlone okna.
Po latach zorientowałam się, że Pogodno zaprojektowano w określonych celach – żeby dać mieszkańcom przyjemność, możliwość odpoczynku, kontaktu z naturą. To bardzo udany projekt, skoro działał na dziecko, które nie miało wiedzy architektonicznej, ale było wrażliwe. Architektura jest niesamowita, skoro ma możliwość bezpośredniego, bardzo zmysłowego oddziaływania na człowieka. Możemy ją odbierać nie tylko poprzez zmysł wzroku. Mamy jeszcze zmysły, o których zapomnieliśmy: dotyk, słuch, węch.
„Oczy skóry” powinien przeczytać każdy projektant, a zwłaszcza projektant architektury.
Dlaczego to właśnie zmysł wzroku zajmował do tej pory uprzywilejowaną pozycję w architekturze?
W kulturze zachodniej przestaliśmy postrzegać ciało w całości. W czasach oświecenia „zamieszkaliśmy w swoich głowach”. Mieliśmy być przede wszystkim racjonalni, a wzrok był tym narzędziem, który rzekomo dostarczał pełnię informacji. Patrzenie pozwalało też zachować dystans. O odczuciach się nie mówiło, bo były nieracjonalne.
Ważnym aspektem w architekturze Zachodu była reprezentacyjność, jej warstwa wizualna. Dominowała symetria, czasem wbrew funkcjonalności czy wygodzie. Dopiero później zaczęto myśleć o komforcie mieszkania. To był początek uprawomocnienia w architekturze zmysłów innych niż wzrok.
Natura najlepszym projektantem
JSZ: Czego architekt i projektant może się nauczyć o zmysłach od neurobiologów?
Na podstawie badań, nawet bez wywiadu, możemy stwierdzić, jak organizm czuje się w relacji z przedmiotem lub budynkiem. Widzimy to poprzez mierzalne fale mózgowe czy zmiany ciśnienia krwi. Staram się przekonywać moich studentów, że natura jest najlepszym projektantem, a wiedza o człowieku czerpana z nauk to fantastyczne narzędzie projektowe. Bo ciało nie oszukuje.
Wiedza o zmysłach znajduje coraz szersze zastosowanie w architekturze. Zmienia proces projektowy. Na czym polega innowacyjność neuroarchitektury?
Neuroarchitektura to wciąż raczkująca dziedzina. Jej potencjał leży w możliwości sprawdzenia reakcji organizmu na przestrzeń. Możemy chociażby projektować szpitale, aby były maksymalnie otwarte na tereny zielone. Kontakt z naturą, jak wynika z wielu badań naukowych, działa terapeutycznie. Nawet samo patrzenie na zieleń uspokaja, co wykorzystuje się w hortiterapii. Badania dowodzą, że rekonwalescencja pacjentów, jest szybsza i bardziej efektywna, gdy mają oni kontakt z naturą. Rośliny oczyszczają powietrze, wydzielają substancje, które działają na nas pozytywnie. Również w projektowaniu biur wykorzystuje się od kilku lat ich leczącą moc.
Lecznicze właściwości ma także dźwięk. Kojąco działa nas np. śpiew ptaków, ponieważ kojarzy się z bezpieczeństwem. To atawizmy, które odziedziczyliśmy po przodkach. Bo nasze struktury mózgowe zostały ukształtowane w zupełnie innych okolicznościach. Naszym naturalnym środowiskiem przez setki tysięcy lat była natura. W miastach żyjemy raptem dwieście lat.
Życie w mieście oderwało nas od cyklu przyrody. To niebezpieczna sytuacja, na co zwracali uwagę już dziewiętnastowieczni myśliciele, w tym członkowie angielskiego ruchu Arts and Crafts. I nie zapowiada się, że będzie lepiej. Z jednej strony tendencje wskazują na to, że będziemy mieszkać w megalopolis, a z drugiej ludziom nie przestanie być potrzebny kontakt z naturą. Moda na kwiaty, zielone ściany i dachy, botaniczna ekspansja we wzornictwie – czy nie świadczą one o tęsknocie człowieka za naturą?
Tęsknimy za lasem, więc zamykamy go w słoiku.
Rzeczywiście las w słoiku może być podświadomym wyrazem tęsknoty za naturą. Intensywnie szukamy z nią kontaktu, bo włącza nas do naturalnego porządku rzeczy i uspokaja. W Japonii bardzo popularne są kąpiele leśne, które od lat 80. ubiegłego wieku zaleca tamtejsze ministerstwo zdrowia. Substancje wydzielane przez rośliny i śpiew ptaków działają terapeutycznie, wzmacniają organizm człowieka, zapobiegają chorobom. Za daleko odeszliśmy od natury. Nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak jesteśmy od niej zależni.
Interesuje mnie design, który dba o ludzi
Projektowanie dla zmysłów oznacza powrót do natury?
Powrót do natury człowieka. Jeśli wracamy do natury człowieka, to siłą rzeczy – do natury. Jesteśmy jej częścią. Powinniśmy uwzględniać nie tylko mody i trendy. Zawsze istotna jest refleksja – czy przestrzeń i przedmiot, które tworzę, są potrzebne i ważne. Ostatnio usłyszałam zdanie: „Interesuje mnie design, który dba o ludzi”. Mnie też taki design interesuje.
Projektowanie dla zmysłów oznacza powrót do natury człowieka. Bo w projektowaniu powinniśmy uwzględniać nie tylko mody i trendy. Zawsze istotna jest refleksja – czy przestrzeń i przedmiot, które tworzę, są potrzebne i ważne. Ostatnio usłyszałam zdanie: „Interesuje mnie design, który dba o ludzi”. Mnie też taki design interesuje.
Jakie praktyczne znaczenie ma dla człowieka projektowanie z uwzględnieniem zmysłów?
Dobrym przykładem jest projektowanie miejsca pracy. Ludzie, których potrzeby zostały uwzględnione przez projektanta, lepiej pracują, nie rozprasza ich byle bodziec, nie męczą się szybko. Open space dominujący w biurach jest trudny dla człowieka pod względem psychologicznym i fizycznym. Nie lubimy być ciągle wystawiani na wzrok innych. Potrzebujemy miejsca, w którym choć na chwilę możemy się ukryć, popracować w samotności, zaczerpnąć świeżego powietrza. Sztuczne światło i bezsenność to kolejny problem.
Na własne życzenie zaburzamy swój biologiczny rytm.
Na szczęście biorytm i psychologiczne potrzeby człowieka są coraz częściej uwzględniane w projektowaniu. Zdajemy sobie sprawę, że człowiek nie jest maszyną. Ma dynamikę wewnętrzną, powiązaną z rytmem dnia i stylem pracy. Wzięcie tego pod uwagę w projektowaniu przestrzeni jest nie tylko praktyczne. Jest po prostu mądre.
Jak ławica
Projektant musi mieć rozległą wiedzę z zakresu psychologii, socjologii, neurobiologii. Inaczej trudno będzie mu zbadać relacje pomiędzy człowiekiem a przestrzenią. Warto też sięgnąć po książki Edwarda T. Halla, amerykańskiego etnologa, twórcy proksemiki. To dziedzina wiedzy, która bada, w jaki sposób kultura kształtuje odczuwanie przestrzeni przez ludzi i jak to wpływa na relacje między nimi. Dla wielu moich studentów to nowość. A ja im mówię, że nie odkrywamy rewelacji, bo przed nami wielu mądrych ludzi mówiło już o relacjach między człowiekiem a przestrzenią.
Na myśl przychodzą mi Japończycy, którzy przestrzeń interpersonalną odczuwają w odmienny sposób niż na przykład Europejczycy. Gdy byłam w Japonii, podziwiałam, że potrafią poruszać się jak ławica. Doskonale odczytują język ciała. Wiedzą, kiedy się przysunąć, a kiedy odsunąć. Po pewnym czasie zorientowałam się, że w metrze należy zająć jak najmniej miejsca i robić wszystko, by nie wpaść na innych pasażerów.
Japończycy są „kompaktowi”?
Nie chcą być ekspansywni. Wtedy zdałam sobie sprawę, jak biali ludzie zawłaszczają przestrzeń, jak w ten sposób podkreślają swój indywidualizm i siłę. Z Japonii płynie nauka, że skoro jest nas wielu na ograniczonej przestrzeni, to musimy się zachowywać tak, by nie krępować innych ludzi. Nawet wzrokiem.
Uprzejma obojętność? To się chyba tak nazywa w socjologii.
Możliwe. Japończycy pomimo tego są bardzo pomocni. Nie musiałam tam nikogo prosić o przysługę. Kiedy widzieli, że błądzę, pierwsi pytali „w czym mogę ci pomóc?” i prowadzili na miejsce. Japończyków często postrzega się jako aspołecznych. Ja tego nie doświadczyłam.
Jak w japońskiej architekturze wyraża się ta zbiorowa tożsamość?
Klucz to uważność. Japończycy bacznie obserwują zachowania użytkownika i wczuwają się w jego potrzeby. W hotelach często dostępny jest specjalny podest, gdzie można położyć torbę. Zaskoczyło mnie, że w ubikacjach są specjalne krzesełka, w których mamy mogą umieszczać swoje pociechy, żeby spokojnie skorzystać z toalety. Nigdzie na świecie nie zauważyłam takiej dbałości o drobiazgi. Kapcie w toalecie osoba wychodząca układa tak, żeby osoba wchodząca mogła je od razu zauważyć i szybko założyć. O czym to świadczy?
Jesteśmy częścią grupy.
Właśnie. Przeżywałam tam różne wzruszenia. Kiedyś spacerowałam po starym, buddyjskim cmentarzu. Był tam pan, który wielką dmuchawą sprzątał liście. Nikogo wokół nas nie było, a mimo to przerwał pracę, ukłonił się w moją stronę, ja mu oddałam ukłon i każdy poszedł w swoją stronę. Wszystko to z szacunku. Szkoda, że nie potrafimy go w ten sposób wyrażać w Polsce.
To poruszające.
Myślałam wtedy: „Gdybyśmy mieli chociaż minimum tej uważności i szacunku do siebie co Japończycy. Gdybyśmy mówili dzień dobry, patrząc sobie w oczy”. Kiedy wróciłam, zaczęłam o to dbać. Dobro tkwi w szczegółach.
Przestrzeń dospołeczna
W Japonii design w sposób naturalny wynika z kultury i tradycji. A czy na odwrót: design implementowany odgórnie w tkankę miejską może zmieniać obyczajowość i kształtować zachowania społeczne?
Wspomniany przeze mnie Edward T. Hall pisał, że można tworzyć przestrzeń dospołeczną i odspołeczną. W parku tak możemy ustawić ławki, że ludzie będą siedzieć osobno i nie zajdzie między nimi żadna interakcja. Co innego ławki ustawione w okręgu. W takiej sytuacji łatwiej nawiązać kontakt wzrokowy i rozmowę. W kształtowaniu przyjaznej przestrzeni niezbędna jest wiedza z dziedzin humanistycznych: socjologii, psychologii, filozofii, antropologii. Bez ich znajomości żaden, najbardziej nawet zdolny projektant, nie jest w stanie projektować.
Bo będzie działał w oderwaniu od człowieka, kontekstu.
To, co sprawdza się w Polsce, niekoniecznie będzie dobrze funkcjonować w Japonii, i na odwrót. Nie wolno lekceważyć kultury. Rządzi naszymi zachowaniami, wpływa na emocje. Dlatego w School of Form tak mocno kładziemy nacisk na nauki humanistyczne.
Mikrointerwencje
Czasem wystarczy taka mikrointerwencja w przestrzeni publicznej jak Dotleniacz na placu Grzybowskim w Warszawie, by pobudzić ludzi do interakcji. Wydaje się, że Polsce brakuje takich inicjatyw.
Ciekawym projektem jest chociażby platforma na Chwaliszewie w Poznaniu, którą zaprojektował Paweł Grobelny, wykładowca School of Form. Można tam się spotkać ze znajomymi, zrobić piknik, poleżeć, po prostu pobyć w tej przestrzeni. Poza kawiarniami, w których oczywiście trzeba coś kupić, niewiele jest w mieście miejsc, gdzie można się zatrzymać i spędzić czas. Co więcej, likwiduje się ławki z obawy przed bezdomnymi i wandalami. Przeraża mnie to. Potrzebujemy właśnie mikromiejsc – placów, ławek, parków – by ludzie mogli się spotykać.
Dom dla zmysłów
Potrzebujemy przestrzeni inkluzywnej, dostępnej dla wszystkich. I jednocześnie otwierającej na doznania zmysłowe. A jak wyglądałoby pani wymarzone miejsce zaprojektowane dla zmysłów?
Przypominałby japoński dom. Bardzo dobrze czułam w tradycyjnych, drewnianych, japońskich domach, które otwierają się na wewnętrzne ogrody. Można usiąść w półcieniu pokoju, na podłodze i patrzeć na zieleń dookoła. Mój dom, tak jak japoński, mógłby być niemal pusty. W środku – tylko naturalne materiały i pośrednie światło, które rozchodzi się po pomieszczeniu poprzez odbicie od sufitu, podłogi i ściany. Marzę, żeby zbudować dom – bliski ziemi. Nie lubię wieżowców. Uważam, że są szkodliwe dla ludzi, właśnie dlatego że odcinają nas od kontaktu z podłożem.
Ja nauczyłam się stać na ziemi dzięki jodze. Okazało się, że przez wiele lat tego nie potrafiłam i nawet o tym nie wiedziałam. Śmieję się, że to moje największe osiągnięcie w tej praktyce. Joga, ajurweda oraz inne systemy filozofii i medycyny Wschodu docierają na Zachód i zmieniają nasz sposób myślenia. Jest to nam bardzo potrzebne, bo nasza kultura skupia się na działaniu, osiąganiu kolejnych celów. Tymczasem wschodnie systemy uczą nas być tu i teraz.
Sztuczne koty
Prywatne i publiczne przestrzenie zawłaszczają nowe technologie. Jak to oddziałuje na nasze zmysły?
Nowe technologie wzbudzają mieszane uczucia. Z wielu badań wynika, że Polacy z coraz mniejszą ochotą kupują kolejne urządzenia. Bo one odrywają od codziennego życia, spłycają więzi międzyludzkie. Nasyciliśmy się już nimi. Zaczynamy rozumieć, że technologia, która dotychczas wspomagała nas zewnętrznie, pomału przekracza granicę ludzkiego ciała, wnika w nie. Pojawiają się pytania: kim będziemy? Cyborgami? Czym w przyszłości będzie sztuczna inteligencja? A może dla dzieci, które urodzą się za 10, 20 lat, sztuczna inteligencja będzie naturalna? Już teraz powstają projekty urządzeń dla osób starszych, które z nimi rozmawiają, przypominają o zażyciu lekarstwa czy spacerze. Są antidotum na samotność.
Technologia zastąpi relacje międzyludzkie? Czy nie tego się boimy?
Wierzę w człowieka i interakcje międzyludzkie. Samotność to stan, który prowadzi do chorób, a nawet zabija, podobnie jak stres. Polecam książkę Susane Pinker „Efekt wioski”, w której pisze ona o zbawiennym wpływie kontaktów z innymi ludźmi na nasze życie i zdrowie. Człowiek nie może być sam. Nawet ta namiastka relacji, jaką jest rozmowa ze sztuczną inteligencją, pomaga przetrwać samotność.
Projektowanie dla zmysłów pomoże przetrwać samotność?
Już teraz wykorzystuje się roboty w terapii osób chorych na Alzheimera. To roboty-zwierzaki, futrzaste, miłe w dotyku. Działają na zmysły i odwołują się do pierwotnego związku człowieka ze zwierzęciem. Wyzwalają w chorych odruch głaskania, przytulania. A przytulanie działa terapeutycznie.
Widziałam japońskie poduszki w kształcie męskiego ramienia. Możliwe, że mają też funkcję przytulania.
To budzi we mnie mieszane uczucia. Otwieram się jednak powoli na nowe technologie. Pewnego dnia miałam wykład Gdyni. Wysiadłam na dworcu i pomyślałam, że byłoby świetnie, żeby ktoś oczekiwał mnie na peronie, niechby to była sztuczna inteligencja. Dałabym się oprowadzić robotowi po mieście, chętnie bym posłuchała jego opowieści. Musimy zaakceptować, że wkraczamy w nowy etap, który wcale nie musi być jak z horroru. Jeśli będziemy dbać o więzi z ludźmi, zachowywać równowagę między życiem realnym a wirtualnym, a jednocześnie wspomagać się sztuczną inteligencją, to przetrwamy. Wtedy technologia będzie narzędziem, a nie celem samym w sobie.
Czujność projektanta
Jaką rolę w świecie zdominowanym przez nowe technologie będzie odgrywać projektant?
Żyjemy w świecie nadmiaru. Być może rolą architekta i projektanta będzie przetwarzanie tego, co już istnieje. Może będą tworzyć nowe, bezpieczne i biodegradowalne materiały? A może będą korzystać z materiałów wytwarzanych przez organizmy żywe?
Jak w projekcie „Scoby” Róży Rutkowskiej, absolwentki School of Form, która stworzyła materiał z wyciągu z odpadów rolniczych.
Poszukiwanie nowych, nieoczywistych rozwiązań jest tym, co najbardziej fascynuje mnie w designie. Laboratorium przyszłości są targi designu holenderska Design Academy Eindhoven. Tam już od kilku lat obserwuję trend, który zapewne zdominuje przyszłość. Po pierwsze widać, że projektanci dbają o jakość materiałów. Po drugie przykładają wagę do projektowania procesów. Po trzecie wnikliwie obserwują, jak użytkownicy korzystają z przedmiotów.
W przyszłości krzesło zachowa wygląd krzesła, ale będzie wykonane z materiałów trwałych, biodegradowalnych i bezpiecznych dla zdrowia. Projektowanie będzie bardziej remiksowaniem niż tworzeniem innowacji, zresztą cały czas kręcimy się wokół tego, co zostało zaprojektowane 50 lat temu.
To krzesło będzie chyba zaprojektowane tak, aby zminimalizować zajmowaną przez nie przestrzeń. Mamy jej coraz mniej do dyspozycji.
Czyli projektowanie będzie polegało na rozwiązywaniu problemów. Myślę, że potrzeba piękna i posiadania niezwykłych rzeczy nie umrze. Design będzie różnorodny, ale wspólnym mianownikiem pracy wielu projektów stanie się troska o środowisko naturalne. I poprawa jakości życia. Nieprzypadkowo najpopularniejszym słowem na targach designu jest ostatnio well-being.
Well-being jako relacje
Well-being jest rzeczywiście uwzględniane w projektowaniu? Czy to modne hasło, czy już konieczność?
Well-being definiowany jest jako stan komfortu, zdrowia i szczęścia. Od kilku lat ten sposób projektowania upowszechnia poprzez swoje projekty i książki m.in. Ilse Crawford. Dla niej architektura wnętrz jest przede wszystkim projektowaniem przeżycia, a nie ustawianiem mebli. Chce wspierać ludzi, sprawiać radość i przyjemność ich zmysłom, budować nastrój i atmosferę, w której mogą odpocząć.
Well-being to także myślenie o materiałach, które są zdrowe i stymulują zmysły. Szukamy wrażeń dotykowych, o czym przekonuje mnie szeroki wybór tekstur i faktur płytek czy tkanin. W przyszłości ten trend jeszcze się pogłębi.
Projektanci na całym świecie myślą w podobnym duchu. Tempo życia i ilość bodźców jest obecnie tak duża, że wszyscy jesteśmy zmęczeni i zestresowani. Design chce wspierać nasze dążenia do osiągnięcia dobrostanu. Aplikacje przypomną nam o ćwiczeniach fizycznych albo praktyce mindfulness, jak trzeba odłączą internet. To szaleństwo czynić odpowiedzialnymi za życie urządzenia – powie ktoś. My jednak tak się zapędziliśmy, że innego rozwiązania nie widać. Nie umiemy sami postawić sobie ograniczeń.
Luksus czystego powietrza
Żyjemy w czasach, w których czyste powietrze, woda, ziemia stają się dobrami luksusowymi.
Walka ze smogiem będzie ogromnym wyzwaniem dla miast. A czyste powietrze stanie się dobrem luksusowym. W Tajpej, stolicy Tajwanu powstaje tzw. smogożerny budynek. Budowla będzie tonąć w zieleni, rosnącej nie tylko w poziomie, lecz pnącej się też w górę. Ma pochłaniać pyły i dwutlenek węgla, i to w ilości odpowiadającej rocznej eksploatacji nawet 27 samochodów. Może to będzie kiedyś dominujący trend w architekturze?
Ostatnio zaskoczył mnie widok w tramwaju – tablica elektroniczna monitorująca jakość powietrza w Poznaniu, aktualizowana na bieżąco. Pomyślałam, że przyszłość jest teraz.
Gdy byłam w Japonii, nie mogłam się nadziwić, że wszyscy chodzą w maskach. Nie minęły dwa lata, a to samo dzieje się w Polsce. Czy maski antysmogowe faktycznie pomagają uchronić się od toksyn, to inna kwestia.
W sprzedaży są już designerskie, kolorowe maski z filtrami, dostępne też w wersji młodzieżowej. Zjawisko wkracza do mainstreamu.
Maski antysmogowe zagościły też na wybiegach. Oprócz smogu kolejnym wyzwaniem będzie rosnąca liczba mieszkańców miast i kurcząca się przestrzeń mieszkalna, która w Stanach Zjednoczonych spada o 5 – 7 proc. rocznie. To oznacza, że będziemy musieli zadowolić się mniejszymi mieszkaniami i mniejszą ilością rzeczy. Nie potrzebujemy ich w nadmiarze, a więc ta wymuszona prostota może nam tylko pomóc. Projektanci będą musieli uwzględniać dążenie do upraszczania życia oraz różne potrzeby psychologiczne człowieka.
To odpowiedź na zmęczenie przesytem.
To sugestia byśmy spróbowali odzyskać życie. Jeżeli mamy tak wiele przedmiotów i budujemy tak wielkie domy, to znaczną część naszego życia zajmuje nam dbanie o przestrzeń i rzeczy w niej zgromadzone.
Dążenie do prostoty to również umiejętne zarządzanie przedmiotami. Znowu wrócę do Japonii. Marie Kondo uczy porządkować mieszkania, za czym stoi filozofia oparta na szacunku do przedmiotów i wdzięczności za ich użyteczność. Mówi: „Przedmioty są obdarzone osobowością”. A my tego nie rozumiemy.
Podejście Japończyków do przedmiotów wynika częściowo z shintoizmu. Dla nas jest to trudno zrozumiałe, że Mari mówi o szacunku i wdzięczności za to, że dobrze służyły. Dla nas może to oznaczać większą uważność w doborze i użytkowaniu rzeczy. Skoro mam żyć przez lata w ich otoczeniu i korzystać z nich na co dzień, to muszą być one dobrze zaprojektowane oraz wykonane z możliwie najlepszych materiałów. Dbam o nie i nie kupuję śmieci. Tymczasem my żyjemy w gospodarce rzeczy nietrwałych.
Pytanie o rozwój
Gospodarka rzeczy nietrwałych kiedyś runie. Wokół nas wyrastają góry plastiku. Problem delegujemy do Chin czy Indii, bo tak taniej, a poza tym nie wiemy, jak go rozwiązać tu, w Europie.
Niestety lubimy posiadać. Łatwo przychodzi nam kupowanie, trudniej wzięcie odpowiedzialności za rzeczy, gdy się zużyją. Chciałabym, żeby trend upraszczania widoczny na obrzeżach kultury przebił się do głównego nurtu. W tej zmianie dużą rolę mają do odegrania projektanci, którzy mogą pomóc człowiekowi odzyskać kontrolę nad życiem.
Z jednej strony chcemy otaczać się pięknymi, dobrze zaprojektowanymi i trwałymi przedmiotami. Z drugiej zaś jest gospodarka i maksymalizacja produkcji przy minimalizacji kosztów. I jeszcze oczekiwanie klientów – cena musi być jak najniższa. Dlatego myślę, że ta zmiana jest w gruncie rzeczy dużo głębsza i dużo trudniejsza, niż nam się wydaje.
Gdy w grę wchodzi globalna ekonomia, jednostka nie za wiele może zmienić?
Na szczęście wielu ekonomistów zastanawia się, czy obecny model rozwoju gospodarek i społeczeństw, oparty na pomnażaniu posiadania, faktycznie służy człowiekowi. Nierzadko dochodzą do wniosku, że taka wizja rozwoju jest już nieaktualna. A ludzie czują nadchodzącą nieubłaganie zmianę i się jej boją. Myślę, że z tych obaw przed nieznanym rodzą się populizmy, które teraz dochodzą do głosu w wielu krajach. Ludzie woleliby, żeby świat trwał na starych zasadach.
Projektant powinien skupić się w pracy na tym, co tu i teraz, czy myśleć o przyszłości?
Już Frank Lloyd Wright mówił w połowie ubiegłego wieku, że architekt zawsze musi myśleć o przyszłości, ponieważ budynków nie stawia się na chwilę. Oczywiście projektujemy zgodnie z aktualnymi potrzebami ludzi, ale zawsze musimy mieć w tyle głowy, że świat za kilkanaście, kilkadziesiąt lat się zmieni. Co stanie się wtedy z budynkiem? Jak będzie wyglądało jego najbliższe otoczenie?
Projektanci przyszłości będą gotowi zmierzyć się z płynnością życia. Już teraz trzeba ich uczyć umiejętności, które pomogą dostosować się do zmian. Architekt powinien więc umieć uczyć się, ale też… oduczać. Czyli mieć otwartą głowę lub używając języka psychologii – elastyczność poznawczą. Niech wyrzuci ze swojego słownika tak niebezpieczne zdania, jak „wiem już wszystko” czy „ja wiem”. Niech wyjdzie z pracowni i zacznie obserwować życie.
I nie zapomina, że zawsze warto zachowywać skromność. To oznacza między innymi projektowanie budynków z myślą o potrzebach ich użytkowników, a nie swoich. Bo często się zdarza, że budynek ma być pomnikiem, który architekt wystawia sobie.
„Wiem już wszystko” to raczej koniec niż początek tworzenia.
Impulsem do rozwoju jest ciekawość. To ona pcha nas do przodu. W przypadku projektanta to ciekawość ludzi, nowych materiałów i technologii. Warto też odpowiedzieć sobie na pytanie, co jest dla mnie najważniejsze w życiu. Stworzyć własny dekalog i się do niego odwoływać. Nie zapominać o uniwersalnych wartościach, które mogą uchronić przed pójściem na łatwiznę.
Co by było, gdyby...?
Jakie znaczenie w kształtowaniu przestrzeni ma design spekulatywny, czyli design, którego korzeniem jest właśnie ciekawość?
Design spekulatywny to nie przewidywanie przyszłości, co poszukiwanie możliwości zmiany. Tutaj kluczowe jest pytanie „co by było, gdyby?”. Co by było, gdyby wszyscy jeździli na wózkach inwalidzkich? Jak należałoby wtedy zaprojektować przestrzeń publiczną? W takiej sytuacji projektanci powinni wczuć się w potrzeby osób wykluczonych i spojrzeć na przestrzeń ich oczami.
Zadawanie z pozoru absurdalnych pytań ma głęboki sens. Podczas ostatniego Dutch Design Week Eindhoven ludzie skupieni wokół platformy Next Nature, gdzie snucie fantastycznych scenariuszy przyszłości to chleb powszedni, pytali, co by było, gdyby ze świata zniknęło mięso. Albo gdyby rośliny produkowały krzesła. To doskonałe ćwiczenie na myślenie. Dzięki niemu uruchamiamy wyobraźnię, spekulujemy nad możliwymi, nieraz fantastycznymi rozwiązaniami, szukamy w nich luk. Zresztą, kto powiedział, że soczewki kontaktowe z funkcją robienia zdjęć, których koncept widziałam w Eindhoven, to futurystyczna mrzonka?
W kilku odcinkach „Black Mirror” bohaterowie mieli wbudowane cyfrowe implanty, rejestrujące rzeczywistość, pozwalające wrócić do zdarzeń, analizować je i filtrować. A czasem czyścić pamięć do zera. To nie tak odległa przyszłość.
Polecam moim studentom ten serial, bo w dużej mierze opiera się właśnie na designie spekulatywnym. Jako nastolatka zaczytywałam się w „Nowym wspaniałym świecie” Aldousa Huxleya. Myślałam wtedy, że jest w niej opisana fantastyka, która nie ma prawa się zrealizować w rzeczywistości. A teraz żyję w takim świecie, dotykam takich przedmiotów, doświadczam takich sytuacji. Książkę wydano w 1932 roku, więc nie minęło wiele czasu… Dziś z ostrożnością myślę, że coś jest niemożliwe do realizacji. Zaczęłam więcej „gdybać” i bardzo sobie to cenię.
Autorka
Katarzyna
Andrzejczyk-Briks
Historyczka sztuki. Jej pasją są architektura i design. Prowadzi zajęcia z historii sztuki i architektury wnętrz w School of Form Uniwersytetu SWPS oraz trendów w projektowaniu i historii designu na studiach podyplomowych Aranżacja wnętrz na Uniwersytecie SWPS. Współpracuje jako konsultant i trener creativity thinking z Concordia Design w Poznaniu z wieloma firmami w Polsce. Współwłaścicielka biura projektowego Briks Architekci.