– Od dziecka otaczała mnie architektura, która z punktu widzenia Warszawy czy Krakowa może wydawać się brutalna. Dla mnie jednak obiekty dawnych kopalni i hut, gdzie królują zardzewiała blacha i surowy beton, stanowią swojski krajobraz. Ich burzenie nie jest najlepszym rozwiązaniem – o śląskiej architekturze, przyszłości Bytomia i miłości do cegły rozmawiamy z Przemo Łukasikiem, urodzonym i żyjącym na Śląsku wybitnym architektem, współzałożycielem pracowni Medusa Group.
Ewa Pluta:Cegła czy trawertyn?
Przemo Łukasik :Oczywiście, że cegła. Urodziłem się w Chorzowie, studiowałem w Gliwicach, od dwudziestu lat prowadzę pracownię architektoniczną w Bytomiu. Od zawsze otaczają mnie budynki z cegły. Lubię ją, bo jest tania, powszechna i daje architektowi wiele możliwości. Proszę się jej kiedyś dokładnie przyjrzeć, jaką ma ciekawą fakturę, ile odcieni. Dla mnie to doskonały materiał konstrukcyjny. Tworzy też wizerunek budynku – fasadę. Niestety w Polsce myślenie o fasadzie nie jest priorytetowe. Ważne, żeby budynek powstał, i to w ramach założonego budżetu. A jak wygląda, to już kwestia drugorzędna.
Ewa Pluta:To z miłości do cegły zamieszkał pan z rodziną w starej lampiarni przerobionej na loft?
Przemo Łukasik :Lampiarnia mieści się na terenie nieczynnej kopalni węgla kamiennego w Bytomiu – Zakładów Górniczo-Hutniczych „Orzeł Biały”. Odkryłem ją przypadkowo w 2002 roku. Niedaleko znajdowało się złomowisko, na które czasem zaglądałem w poszukiwaniu części do makiet architektonicznych. Budynek stał na ośmiu żelbetowych palach, osiem i pół metra nad ziemią, czyli mniej więcej na wysokości trzeciego piętra. Był zdewastowany, opustoszały. Właściciel chciał go zrównać z ziemią. Szukaliśmy wtedy z żoną miejsca do życia. Nie interesowały nas secesyjne kamienice w centrum Bytomia ani oferta deweloperów. Zresztą budżet mieliśmy, delikatnie mówiąc, niewielki. Z tego okresu pamiętam miny urzędników, do których zwróciłem się o zgodę na przebudowę lampiarni: „To tam w ogóle da się mieszkać?!”.
Zdjęcia: materiały prasowe Medusa Group | Fot. Daniel Chrobak, Jan Lutyk | Loft Bolko
Ewa Pluta:Trudno się nie dziwić urzędnikom. Przecież to była ruina.
Przemo Łukasik :Można powiedzieć, że przekuwanie porażki w sukces jest częścią mojego zawodu. Rzeczywiście, budynek nie wyglądał wtedy zachęcająco: obdrapane ściany, brakowało schodów. Na szczęście był w dobrym stanie technicznym. Miałem więc do dyspozycji 200-metrowy dom i 1000-metrową działkę. Postanowiłem, że niczego nie będę zmieniać, żeby nie zatrzeć industrialnego charakteru budynku. I tak, do domu prowadzą schody techniczne, podłoga i sufit są betonowe, instalacje poprowadzone na wierzchu ściany, zaprojektowałem też drzwi przesuwane na metalowych prowadnicach. Mamy trzy nieduże pokoje i ogromną przestrzeń otwartą – 160 metrów kwadratowych. I wspaniały widok z łazienki – na szyb kopalniany Bolko.
Ewa Pluta:Dziedzictwo przemysłowe często postrzega się jako problem. Pan widzi w nim potencjał.
Przemo Łukasik :Od dziecka otaczała mnie architektura, która z punktu widzenia Warszawy czy Krakowa może wydawać się brutalna. Dla mnie jednak obiekty dawnych kopalni i hut, gdzie królują zardzewiała blacha i surowy beton, stanowią dobrze znany, swojski krajobraz. Ich burzenie nie jest najlepszym rozwiązaniem. Czy nie lepiej przedstawić potencjalnemu inwestorowi możliwości, jakie daje budynek, zamiast opowiadać o jego mankamentach? Co robimy, jeśli chcemy sprzedać samochód? Najpierw go myjemy, robimy korzystne zdjęcia, dokładnie opisujemy. Nie koncentrujemy się na jego wadach, lecz punktujemy zalety.
Gdy w 2013 roku nadzór budowlany wydał nakaz rozbiórki Wieży Ciśnień w Bytomiu, postanowiłem działać. Z wieżą jestem związany od dziecka, niedaleko niej chodziłem do szkoły. Podobnie jak inni mieszkańcy Bytomia nie wyobrażałem sobie północnej części miasta bez wieży. Przedstawiłem koncepcję nadania jej drugiego życia. Co z tego, że wieży ciśnień nie wykorzystuje się już do zaopatrywania mieszkańców w wodę. Jeśli straciła pierwotną funkcję, można jej stworzyć nową! Czemu by nie urządzić w niej komfortowych biur i inkubatora przedsiębiorczości? Albo gigantycznej serwerowni?
Zdjęcia: materiały prasowe Medusa Group | Projekt H2O Wieża Ciśnień w Bytomiu
Ewa Pluta:A może inwestorzy boją się „małego Detroit”?
Przemo Łukasik :Rzeczywiście, powiedziałem kiedyś, że Bytom to małe Detroit, ale dla mnie nie jest to pejoratywne określenie. Nie jestem skrajnym, lokalnym patriotą z klapkami na oczach. Widzę, jakie to miasto ma problemy, ale znam inne ośrodki, które były w podobnej sytuacji i wyszły na prostą. Inwestorzy jeszcze 10 lat temu omijali Katowice szerokim łukiem, a dziś?
A co się działo z Brooklynem 40 lat temu? Nowojorczycy bali się tam zapuszczać. Najpierw upatrzyli sobie to miejsce artyści, których skusiły tanie lokale. Wreszcie mogli otworzyć pracownie i zacząć swobodnie tworzyć. W międzyczasie animowali lokalną społeczność. Pojawiły się pierwsze knajpki, napłynęli nowi mieszańcy i turyści. Zachęceni tym deweloperzy zaczęli inwestować. To scenariusz amerykański, ale wierzę, że mój kochany Bytom rozwinie się w podobnym kierunku. Widzę, że to już dzieje się w Łodzi.
Ewa Pluta:Dziesięć lat temu mało kto myślał, że można zamieszkać w lofcie.
Przemo Łukasik :Właśnie, a teraz stało się to modne. Najważniejsze, żeby architektura była wpisana w kontekst. To jest jedyna stała zmienna rzecz w projektowaniu.
Ewa Pluta:To znaczy?
Przemo Łukasik :Stała, bo architekturę zawsze wpisuje się w kontekst. Zmienna, bo kontekst ciągle ulega przeobrażeniom – kulturowym, społecznym, ekonomicznym, politycznym.
Ewa Pluta:Gdy patrzy się na architekturę polskich miast, trudno uwierzyć, że architekci tak dbają o kontekst.
Przemo Łukasik :Przeciętny użytkownik architektury miejskiej zwykle niewiele wie, jak rzeczywiście wygląda praca architekta. Widzi budynek, który mu się nie podoba i myśli, że projektanta zawiodła wyobraźnia. Tymczasem my, projektanci, bywamy mocno ograniczeni, na przykład planami miejscowymi, a te nie zawsze są dobrze sporządzone. Pracujemy na zlecenie inwestora, który w odpowiedzi na potrzeby rynku może zmienić funkcję budowli. Jeśli projektant nie potrafi mediować i nie wykazuje się charyzmą, to w tym zawodzie może być mu ciężko.
Ewa Pluta:Jaka jest śląska architektura?
Przemo Łukasik :Nie lubię uproszczeń, dlatego od razu dodam: architektura regionalna to dla mnie coś więcej niż budynek z cegły w przypadku Śląska, czy dach pokryty gontem i ściany z bali na Podhalu. Śląsk nie wyraża się tylko poprzez modrą kapustę, kluski i roladę w niedzielny obiad. W projekcie biurowca .KTW starałem się zawrzeć moje myślenie o Śląsku i jego potrzebach. Ten region jest i zawsze był pragmatyczny.
Tu nie budowano w pierwszej kolejności dworów. Najpierw powstawały fabryki, kopalnie i huty, które miały być jak najbardziej wydajne i potrafiące szybko dostosować się do zmian technologicznych. Deweloperzy tamtych czasów budowali osiedla i kościoły. Wznosili szynki, w których nasi górnicy mogli się napić piwa w sobotnie wieczory. Projektowali oszczędnie, bez zbędnych ozdobników. Najważniejsze – zaspokoić potrzeby różnych grup społecznych, zasilanych przez ludzi, którzy przyjeżdżali tu z całej Polski, by sumiennie, uczciwie i ciężko pracować. Dziś zamykamy kopalnie, ale na naszych politechnikach i uniwersytetach kształcimy ludzi, którzy na Śląsku będą tworzyć oprogramowanie i innowacyjne rozwiązania dla biznesu. To między innymi dla nich projektujemy nową architekturę opartą na starej, śląskiej idei – pragmatyzmie.
Zdjęcia: materiały prasowe Medusa Group | Fot. Przemysław Borsuk | Zespół budynków biurowych .KTW
Ewa Pluta:A dla kogo pan wskrzesza klopsztangę?
Przemo Łukasik :Klopsztanga (reg. śl. trzepak) to moje dzieciństwo i młodość. Cztery zespawane rury stojące przy hasioku (reg. śl. śmietnik) służyły nie tylko do trzepania dywanów. Na klopsztandze ćwiczyliśmy wyobraźnię. Mogła być bramką, po zawieszeniu na niej koca – domkiem. Idealne miejsce na randkę albo po prostu spotkanie z kumplami. Ale trzepaki zaczęły znikać, a wraz z nimi słowo klopsztanga. Jako Ślązak mam do niej stosunek emocjonalny, postanowiłem więc przywrócić ją do życia.
W szkole w Wilanowie uczeń, który oczekuje przed sekretariatem na spotkanie z dyrektorem, może oprzeć się o klopsztangę. Pracujemy nad jej zainstalowaniem w wiatach przystankowych, bo zwłaszcza starszym ludziom trudno wstać z ławki, a o rurki mogą się swobodnie oprzeć. Można ją też ustawić przed szkołą, niech uczniowie parkują przy niej rowery, a po lekcjach się spotykają. Bo najważniejsze, żeby dzięki klopsztandze dochodziło do interakcji.
Ewa Pluta:Podobno na przykładzie klopsztangi tłumaczy pan klientom, czym jest dobry projekt.
Przemo Łukasik :Mówię im: klopsztanga to optymalny produkt – odporny, prosty i inspirujący. To, czym on aktualnie jest, zależy od wyobraźni osoby, która go używa. W dobrym projekcie, tak jak w klopsztandze, nie ma mowy o skończonej liczbie funkcji.
Zdjęcia: materiały prasowe Medusa Group | Projekt Klopsztanga na OFF Festival
Ewa Pluta:Jacy są pana klienci?
Przemo Łukasik :Dwadzieścia lat temu z Łukaszem Zagałą założyliśmy Medusa Group. Tak długi okres daje możliwość spojrzenia na branżę z lotu ptaka. Zmieniliśmy się jako architekci, bo z projektu na projekt rośnie nasza świadomość. Zmienili się też nasi klienci. Kiedyś musieliśmy sporo energii wkładać w ich edukację architektoniczną: pokazywać szerszy kontekst, proponować nowe rozwiązania. Wcześniej, nasi klienci jeśli w ogóle wyjeżdżali za granicę, to przeważnie marzyli o obrączce all inclusive na nadgarstku i basenie w hotelu, z którego nie wyściubiali nosa. Dziś, po pierwsze więcej jeżdżą po świecie, po drugie uważniej mu się przyglądają. Wychodzą z hoteli, nawiązują kontakty z miejscowymi, kosztują ich kuchni, obserwują architekturę. To wszystko wzbogaca ich wyobraźnię.
Klopsztanga to optymalny produkt – odporny, prosty i inspirujący. To, czym on aktualnie jest, zależy od wyobraźni osoby, która go używa. W dobrym projekcie, tak jak w klopsztandze, nie ma mowy o skończonej liczbie funkcji.
Ewa Pluta:Jak to przekłada się na konkretne wybory, na przykład przy budowie domu?
Przemo Łukasik :Przestaliśmy wierzyć w ideę domu uniwersalnego. Na szczęście z kiosków znikają katalogi przedstawiające domki typowe. Ja nie znam rodziny typowej, pani zna? Każda rodzina ma inne potrzeby, własny rytm i pomysły na życie. Architektura powinna sprzyjać zaspokajaniu potrzeb i realizacji marzeń – tej konkretnej rodziny. Klienci już wiedzą, że można mieszkać inaczej niż tylko w dwupiętrowym domu pokrytym dwuspadowym dachem, z kolumienkami przy wejściu. Łatwiej z nimi rozmawiać o wykorzystaniu nowych technologii. Wielu widzi w dziedzictwie poprzemysłowym ogromny potencjał i dawne hale fabryczne zamienia na przytulne lofty. Dziwię się, że idea domu uniwersalnego tak długo była popularna wśród moich kolegów po fachu. Ona zabija filozofię bycia projektantem.
Ewa Pluta:Jaka to filozofia?
Przemo Łukasik :Projektant obserwuje i analizuje potrzeby klienta po to, by je zrozumieć. Bada jego najbliższe otoczenie. Projektuje tak, jakby to robił dla siebie – czyli jak najlepiej. Jest inżynierem, ale też humanistą. Wie, że architektura powinna pomagać ludziom.
Ewa Pluta:W co pan wierzy jako projektant?
Przemo Łukasik :W pracowitość.
Autor
Przemo
Łukasik
Architekt. Ukończył Wydział Architektury Politechniki Śląskiej w Gliwicach i Ecole d'Architecture Paris-Villemin w Paryżu. Pracował w biurach: P.P. Pabel Architekten w Berlinie, Jean Nouvel Architecture i Odile Decq / Benoit Cornette w Paryżu. W 1997 roku wraz z Łukaszem Zagałą założył pracownię architektoniczną Medusa Group, która obecnie zatrudnia 120 osób. Bolko Loft, czyli zmodernizowany i zaadaptowany budynek lampiarni Zakładów Górniczo-Hutniczych „Orzeł Biały” w Bytomiu, uchodzi za jedną z ikon współczesnej polskiej architektury.