Zmiana w projektowaniu to główny punkt zainteresowania designerów – pytają o nią, planują ją lub wprost projektują. Zmiana to dziś przede wszystkim postulat, rzecz trudna do wdrożenia, a jeszcze trudniejsza do zaakceptowania (np. przez użytkowników). Mariusz Wszołek z Katedry Grafiki Uniwersytetu SWPS pisze nie tylko o samym pojęciu zmiany w odniesieniu do praktyki projektowania, ale też o tym, jak się zmienia i powinno się zmieniać projektowanie.
Co jest designem?
Do napisania tego tekstu zainspirowała mnie dyskusja, w jaką się zupełnie niepotrzebnie wdałem. Dotyczyła ona tego, co jest designem, a co nim nie jest, przy jednoczesnej krytyce wszechogarniającej tandety i amatorszczyzny. Z reguły mam problem z prostymi definicjami, które najczęściej są eleganckie, ale równie często mogą być naiwne, jak choćby jedna z definicji komunikacji, zakładająca, że proces komunikacji polega na porozumiewaniu się. Jasne, proste, klarowne. Czego się czepiać? Czepiać się nie trzeba, ale można zadać pytanie, co w sytuacji gdy w wyniku komunikacji nie dojdzie do porozumienia. No właśnie, czy to wtedy nie jest komunikacja? Eleganckie definicje nie sprawdzają się ani w nauce, ani w projektowaniu, szybko można je zakwestionować lub podważyć w prostej argumentacji – jednak nie w tym rzecz.
Gdzie jesteśmy – design thinking is bullshit
Czy projektowanie jako aktywność zawodową należy zamykać w sztywnych ramach dyscypliny, budując wyraźne granice paradygmatu teorii i praktyki designu, czy wręcz przeciwnie – otwierać tajemną sztukę rozwiązywania problemów na świat? Już w 1972 r. Victor Papanek przekonywał, że wszyscy jesteśmy projektantami, co skrytykował Ezio Manzini, który widział to w kategoriach możliwości. To pokazuje, gdzie upowszechnienie praktyki projektowania przynosi obniżenie jakości rezultatów. Myślę, że te dwie perspektywy mogą stanowić ramę argumentacji w niniejszym tekście. Oto z jednej strony rysuje się sytuowanie designu jako wysokospecjalistycznej dziedziny wiedzy i praktyki zawodowej, a z drugiej – jej demokratyzacja, otwarcie i udostępnienie narzędzi dla wszystkich zainteresowanych robieniem rzeczy w określony sposób.
Myślę, że nietrudno zgodzić się z tym, że aktualny status praktyki projektowania zmierza bardziej w tę drugą stronę, co widać na każdym kroku w postaci upowszechnienia się narzędzi, aplikacji komputerowych, domowo-darmowych szkoleń, popularyzacji wiedzy w postaci kursów typu „Design thinking w weekend” itp. Obserwujemy niekontrolowany proces upowszechnienia designu w przestrzeni mediów masowych, a co za tym idzie – wśród ludzi niewykształconych w tym obszarze. I tu trzeba sobie zadać pytanie, czy tak ma zostać. Jak na dłoni widać, że upowszechnienie się designu doprowadza do tego, że z tej refleksyjnie zorientowanej aktywności zawodowej powstaje wydmuszka w postaci kolorowych karteczek wymienianych przez uśmiechniętych ludzi, tworzących coraz nudniejsze persony i scenariusze typu customer journey experience, którzy z reguły nie do końca wiedzą, do czego ma to wszystko prowadzić.
W tej sytuacji trafne są słowa Natashy Jen, która w jednym ze swoich wystąpień na konferencji TEDx stwierdziła, że „design (…) is bullshit”. Jen odniosła się w swoim krytycznym wystąpieniu do cyrkowej poetyki design thinking, ale chyba nic nie stoi na przeszkodzie, żeby dokonać drobnej parafrazy jej słów. Zmienia się projektowanie i sposób mówienia o projektowaniu i jestem wielkim zwolennikiem tego zjawiska. Uważam, że logika zawarta w myśleniu projektowym jest jedyną drogą w kontekście wyzwań cywilizacyjnych, które przed nami stoją – change by design or by disaster.
Problem polega na tym, że proces tranzycji z wysoko wyspecjalizowanej dziedziny teorii i praktyki do upowszechnienia się designu w tzw. codzienności rynkowej i społecznej jest w moim przekonaniu wysoce nieodpowiedzialny. Nie tylko dla samego projektowania, gdyż skutki tej praktyki mają szersze implikacje, ale również dla beneficjentów, czyli użytkowników. Brak specyficznej kontroli, bo o samokontroli możemy zapomnieć, powoduje znaczące rozchwianie reguł, zasad i relacji projektant–odbiorca.
Quo vadis, design?!
Patrząc z perspektywy historii, mieliśmy do czynienia z różnymi ruchami, szkołami, pomysłami na to, jak projektowanie powinno wyglądać oraz wpływać na otaczającą nas rzeczywistość. Mieliśmy do czynienia z ideami – jedni koncentrowali się na funkcji (Bauhaus), inni na jej krytyce (Memphis). Mieliśmy również pomysły wysoce kontrowersyjne, które nie zdołały się upowszechnić, jak np. maszyna do mieszkania LeCorbusiera, jednak były to pomysły warte dyskusji, sprzeczania się – bo było o co!
Pytanie, co my, jako przedstawiciele sektora kreatywnego, możemy po sobie zostawić poza kolejnymi inkarnacjami aplikacji mobilnych, wielkich pojęć typu design thinking czy kolejnych narzędzi odciągających naszą uwagę od realnych problemów, do których poza kryzysem klimatycznym i rozwarstwieniem społecznym należy dołączyć kryzys epidemiczny. Tu naprawdę jest co robić i nie potrzeba dziś spektakularnych modeli projektowania – potrzebujemy refleksji. Przez ostatnie kilkadziesiąt lat w projektowaniu nie doszło do żadnej zmiany, żadnej refleksji nad tym, gdzie jesteśmy i dokąd zmierzamy. Przykre staje się to, że ostre słowa Paula Randa, iż design jest obecnie praktyką na usługach wielkiego biznesu, nie są w żaden sposób przerysowanym obrazem praktyki projektowania; reklama, branding, innowacje, projektowanie doświadczeń – wszystko to sprowadza się do zarządzania uwagą, która stała się główną walutą sektora kreatywnego. W tym miejscu jesteśmy i z tego miejsca mierzymy się z wyzwaniem, jakim jest transformacja designu.
Mindfulness vs. mindlessness w projektowaniu
Upowszechnienie praktyki projektowania może mieć dwa oblicza – refleksyjne i bezrefleksyjne. To, że zmiana jest potrzebna, jest bezdyskusyjne. Mamy dziś rozmaite systemy projektowania, których fragmenty zawłaszczyli sobie specjaliści w danych dziedzinach: artyści, ekonomiści, inżynierowie, dziennikarze, graficy itd. I tu, wydaje się, leży sedno problemu. Nie da się mówić o designie w perspektywie wewnątrzsystemowej, bo każdy system rządzi się własnymi prawami, ustala własne zakresy obowiązywania i właściwości. Każdy system ma własne interesy i cele do realizacji – artyści poszukują formy, podczas gdy ekonomiści są zainteresowani adekwatnym wynikiem rachunku zysków i strat (wybaczcie mi, proszę, to uproszczenie).
Mój przyjaciel mawiał, że na konferencje medioznawcze nie zaprasza się dziennikarzy, tak jak na konferencje zoologiczne nie zaprasza się słoni. O designie należy mówić z perspektywy modelu teoretycznego, który jest możliwy do zastosowania w dowolnym systemie, wespół z jego właściwościami i funkcjami. Nie ma nic bardziej praktycznego od porządnej teorii, jak mawiał Ludwig Boltzmann.
Jeśli do mówienia, myślenia i postrzegania designu podejdziemy w sposób bezrefleksyjny, który w zasadzie sprowadza się do nicnierobienia – bo to się obecnie dzieje – w konsekwencji doświadczymy całkowitej deprofesjonalizacji tego fachu, nie mówiąc już o czekającej nas automatyzacji i algorytmizacji; komputer pracuje szybciej, taniej, ale trudno powiedzieć, czy solidniej. Podejście bezrefleksyjne, gdzie każdy może zostać projektantem w tydzień, bo nauczy się nowej aplikacji, doprowadzi do zastąpienia designera maszyną liczącą, a odbiorców – bezmyślną maszyną do kupowania. Podejście, które ze względu na samą nazwę powinno być nam bliższe – refleksyjne – sytuuje projektowanie jako społecznie i środowiskowo zorientowaną aktywność moderowania i animowania zmianą. W końcu design to aktywne uczestnictwo w procedurze zmiany, tyle że w określony sposób i przy określonej perspektywie oraz wrażliwości.
Refleksyjne podejście do nowego określenia zakresu obowiązywania teorii i praktyki projektowania nie wyklucza upowszechnienia designu. Wręcz przeciwnie – uzupełnia inne systemy o specyficzny sposób myślenia o rzeczywistości (rozwiązywanie problemów), wrażliwość społeczną (postawę kreatywną) i perspektywę obserwatora. Taka zmiana wymusza również konsekwencje w systemie nauczania, w którym powstaje poważna luka w kształceniu menedżerów zmiany, czyli moderatorów i animatorów procesów zorientowanych na dostrzeganie problemów, precyzyjne ich diagnozowanie oraz kompleksowe rozwiązanie. Pojawia się więc zupełnie nowa rola refleksyjnego projektanta, który w swojej pracy koncentruje się na procesach integracji, pracy, współpracy, kooperacji i koordynacji w odniesieniu do takich terminów, jak np. wicked problems [por. W. Kunz, H.W. Rittel, Information science: on the structure of its problems. Information Storage and Retrieval, 8 (2), 1972, s. 95–98] czy wprost wyzwań cywilizacyjnych, nad którymi praca wymaga długofalowych działań zorientowanych na uświadamianie, uwrażliwianie i uwiarygodnianie (3U – nowa polityka designu; można to traktować w kategoriach dowcipu). Animacja i moderacja sprowadzają się do oddania pewnego sprawstwa w projektowaniu adresatowi rozwiązań. Projektant wspiera proces w taki sposób, żeby za zmianę bezpośrednio odpowiadali jej beneficjenci. Wtedy idea Papanka, że wszyscy jesteśmy projektantami, nabiera sensu.
Od zmiany w designie do zmiany designu
Rozumiem, że takie ujęcie może spotkać się z krytyką samego środowiska projektowego, bo sprowadza się de facto do konieczności zmiany wygodnego życia fachowca, który kontroluje proces i jego rezultat. Zawsze jednak przypominam, że wygoda w tym ujęciu jest temporalna; wymyśliliśmy maszyny, które nie wymagają wygodnego życia – robią, co się im każe i robią to taniej niż pracownicy. Nie ma co się obrażać na to, że każdą kreatywną aktywność określamy projektowaniem, pod warunkiem że bazuje ona na wiedzy, powtarzalnej metodyce działań w drodze do zrównoważenia.
Centralnym punktem praktyki projektowania uczyniłbym wyzwania cywilizacyjne – uświadamianie ich sobie i radzenie sobie z nimi, biorąc dłuższy oddech. Design musi odpowiadać na wyzwania, przed którymi stoimy jako ludzkość, a to, że ktoś odpowiada na te wyzwania, robiąc meble, opisując rzeczywistość w mediach, projektując grafiki, ucząc innych czy projektując eksperymenty naukowe, pokazuje tylko, jak szeroki zakres możliwości daje model zorientowany na rozwiązywanie problemów na drodze ich diagnozy i dostarczania rozwiązań prostych w użyciu z punktu widzenia użytkownika.
Nie zamierzam pozbawiać designu i praktyki projektowania profesjonalnej estymy. Wręcz przeciwnie – chcę widzieć projektowanie w kategoriach modus operandi wszelkich aktywności o charakterze społecznym, które w założeniu dążą do odważnego stawiania celów w obliczu niemałych wyzwań. Wszyscy jesteśmy projektantami, ale zajmujemy się różnymi obszarami. Projektowanie to pewien sposób myślenia o otaczającej nas rzeczywistości w kategoriach problemów i możliwości ich rozwiązań. To trudny fach, w którym nie ma prostych odpowiedzi, bo pytania, jakie trzeba zadawać, również nie są proste. Jak powtarzam moim studentom – projektowanie powinno odbywać się w służbie ludziom, z ludźmi i powinno także dotyczyć ludzi.
Autor
Mariusz
Wszołek
Komunikolog. Zajmuje się głównie algorytmizacją procesów projektowych, ze szczególnym uwzględnieniem communication design i design thinking. Na co dzień pracuje w Katedrze Grafiki Uniwersytetu SWPS we Wrocławiu i w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Redaktor serii wydawniczej „Communication Design” oraz autor książek i artykułów z zakresu reklamy, pracy projektowej i zrównoważonego projektowania. Jego zainteresowania naukowe w głównej mierze dotyczą zrównoważonego projektowania (transformation design), designu opakowań i communication design. Ostatnio poświęca się zagadnieniom związanym z legal design.