Media
Reportaż. Jak wino
Reportaż dziennikarski jest dobry, jeśli jest dobry. Od pewnego czasu doświadczamy jednak, ci, którzy reportaże lubią i czytają, bardzo ciekawego zjawiska: reportaż jest lepszy. Z wiekiem dojrzewa, jak wino z nasłonecznionych winnic z dobrego rocznika. Przypomniane, odnalezione, odkryte na powrót - smakuje nie tylko pysznie, ale jeszcze przywołuje dawne czasy (dawne dobre lub po prostu: inne) – opowiada prof. Igor Borkowski, medioznawca i językoznawca z wrocławskiej filii Uniwersytetu SWPS.
Fenomen reportażu
Fenomen reportażu dziennikarskiego jest polskim znakiem towarowym, marką znaną i budzącą ciekawość poza granicami. I w kraju zainteresowanie reportażem nie mija, a sam gatunek trzyma się nieźle – zmienia, ale też wciąż w wielu wydaniach pozostaje klasyczną lekcją dobrej roboty reporterskiej, kreacyjnej i literackiej.
Bardzo zajmująca wydaje mi się właśnie lektura reportaży sprzed lat. Można do nich docierać na piechotę, szukając w bibliotekach, wynajdując gdzieś w domowych bibliotekach, gdyby były co do zbiorów datowane powiedzmy na lata 60. czy 70 minionego wieku. Ale od jakiegoś czasu dostajemy możliwość czytania tych dawnych tekstów w nowych wydaniach. Zasługa to w dużej mierze Faktycznego Domu Kultury (Wydawnictwo Dowody na Istnienie) i serii, którą opiekuje się Mariusz Szczygieł, dorzuca coś Wydawnictwo Czarne, czasem Znak lub Kultura Polityczna. Nie mam tu na myśli wcześniejszych aktualizacji reportażu dziennikarskiego: zbiorów podsumowujących reportersko XX-lecie wolnej Polski, pomnikowej trzytomowej antologii polskiego reportażu XX wieku, które przygotował Mariusz Szczygieł, wydanego pod redakcją Krzysztofa Tomasika przez Krytykę Polityczną zbioru „Mulat w pegeerze. Reportaże z czasów PRL” czy monograficznego wyboru tekstów Małgorzaty Szejnert „My, właściciele Teksasu. Reportaże z PRL-u”, które opublikował przed kilku laty krakowski Znak. Wszędzie tam bowiem mieliśmy do czynienia z pewną kolekcjonerską ingerencją redaktorów, mogliśmy też niejako zakładać, że selekcja tekstów ustawia je tematycznie, że dobiera się je – jak te „z PRL-u” w celach innych niż bezinteresowne przypomnienie pióra piszącego, świata bohaterów i gatunkowego smaku samego tekstu. Czasem to miała być ilustracja epoki, czasem wspominki, czasem zabawności niczym utopia-realność z filmów Stanisława Barei.
Powracające dzisiaj do nas teksty reportaży prasowych (lub zapomnianych reportaży przetworzonych w efekcie długiej pracy nad wielowątkowym tematem w książkę reporterską) mogą się stać niezwykłą lekcją warsztatu dziennikarskiego i estetyczną przygodą samą w sobie.
Praktyka czyni reportera
Jak już kiedyś pisałem: „Słuchanie jest też bardzo dobrym ćwiczeniem dla wszystkich, którzy do zawodu dziennikarskiego aspirują. Uczy wrażliwości na drugiego człowieka i szacunku do niego – gdy się cierpliwie słucha, czasem zupełnie nieciekawej historii, ale przecież takiej, która wypełnia czyjeś życie, gdy się zapamiętuje, co spotkany człowiek do nas mówi, gdy się stara go po ludzku zrozumieć w jego emocjonalnych małościach albo życiowych wyzwaniach, które stanowią szczyty nie do przebycia, choć tak naprawdę ich przebycie nie byłoby w naszej ocenie i z naszej perspektywy żadnym szczególnym osiągnięciem[…]. Czasem trzeba słuchać, zamilknąć i… cierpliwie milczeć. To milczenie może mieć kluczowe znaczenie dla zbieranego przez nas materiału”.
Jeśli zapytalibyśmy, a wciąż jeszcze jest to pytanie ważne i aktualne: kim jest dziennikarz, a precyzyjniej, kim jest reporter i czym jest reportaż, to reportażystka z porządnym dorobkiem, Ewa Owsiany odpowiedziałaby: „jest formą obecności w świecie. Tej obecności przekazem, wyrazem uczestniczenia w losie ludzi. Dziennikarz, którego sprawy ludzkie nie obchodzą, nie może być dobrym reportażystą, ba, nie może być dobrym dziennikarzem”.
Reportaż to wyzwanie. Czasem mierzenie się z nim skutkuje tak, jak w jednym z przypomnianych niedawno tekstów z gatunku reportażu sądowego (dziś w zasadzie martwej odmiany reportażu dziennikarskiego) pióra Barbary Seidler (Pamiętajcie, że byłem przeciw. Reportaże sądowe, Wydawnictwo Czarne). Tam wciąż kołacze pytanie wyrywające się spod palców piszącej, skierowane do jednego z bohaterów, tragicznie zmarłego: czy ja cię opuściłam, czy ja cię zawiodłam, czy ja czegoś na czas nie dostrzegłam? Nie ma w tych scenach, w tych wahaniach egzaltacji, to nie jest retoryczny popis. To w jakiejś mierze dowód nie tylko na autentyzm i postawę dziennikarską, ale i na zróżnicowanie niejednoznacznego czasu PRL.
Na marginesie tylko: czytane dziś teksty, które przywraca się zbiorowej pamięci i dostępności lekturowej, niejednokrotnie pozwalają dowodnie przekonać się, ile mimo ograniczeń cenzury i sprawnie działającego systemu kontroli przekazu można było i wtedy napisać. Ile można było – mniej lub bardziej ezopową frazą – przekazać.
Dobry reportaż przede wszystkim: ma się czytać. I to czytać zawsze. Wydaje się, że to niezwykle istotna lekcja z czytania dawnych reportaży: uczy pokory. Daje możliwość doświadczenia po latach mocy słów, obserwacji, koncepcji opisu świata, prowadzenia bohatera, uobecniania dziennikarza. Nie wietrzeje, ale trwa. Zakwestionowanie relacji celebryta, infuencer, youtuber – followersi jest doświadczeniem dzisiaj bezcennym warsztatowo. Najpierw – hierarchicznie – tekst trafia przed oczy tych, których uznajemy za kompetentnych, bardziej od nas zaawansowanych. To oni mają prawo i obowiązek krytyki koncepcji autora, mają przywilej darowania autorowi uwag, które tekst usprawnią, ulepszą, poprawią. Jest to lekcja nie do przecenienia. Nie ma w niej paternalizmu, nie ma rygoru wykonalności, jest uczenie otwartości na krytykę, jest trening umiejętności wchodzenia w dyskusję, bronienia swoich racji, przyjmowania uwag otoczenia, pochylania głowy przed argumentem, gdy jest słuszny.
Dobry reportaż przede wszystkim: ma się czytać. I to czytać zawsze. Wydaje się, że to niezwykle istotna lekcja z czytania dawnych reportaży: uczy pokory.
Kiedy reportaż jest dobry?
By powstał reportaż, trzeba znaleźć klucz, którym otworzy się drzwi rzeczywistości, odtworzy obrazy, które maluje świat doświadczenia, emocji, współodczuwania, rozumienia otaczającej dziennikarza rzeczywistości. Dla Ewy Owsiany „dobry reportaż powstaje ze zdziwienia. Albo z oczarowania jakimś człowiekiem czy splotem zdarzeń. Może być, że z protestu. Czyli dlatego, że dziennikarz potrafi przejmować się i to nie tylko sobą”.
Reportaż nie jest interwencją, nie skupia się na poszczególnych bohaterach w taki sposób, by całość historii spersonalizować, by opowiedzieć jedną i niepowtarzalną historię. Każda taka opowieść musi się w reportażu stawać punktem wyjścia do budowania uogólnień, ustalania pewnych prawd o szerszym zasięgu i dłuższej trwałości i aktualności. Pozwala to na zawarcie w tekście pewnego ponadczasowego przesłania, które nie przeminie nawet wtedy, gdy konwencja, język, przedstawione okoliczności sprawy będą już dawno w wyłącznym posiadaniu przeszłości. To one będą poruszać tak, że Juliannie Jonek, redaktorce Wydawnictwa Dowody na Istnienie, nie tylko będą płynęły łzy podczas lektury tekstu Andrzeja Mularczyka, ale nawet odcień błękitu okładki wyśni jej się po lekturze.
Wielką moc mają wszystkie dowody na powroty: do czasu, do miejsc, do bohaterów. Ryzykowne, ale pouczające jest wejście drugi raz do tej samej sprawy, które sobie, a potem czytelnikom, funduje Wiesław Łuka po dziesięcioleciach wracający na miejsce niezwykłej zbrodni, którą opisywał w pomniejszych tekstach, a później w poruszającym reportażu „Nie oświadczam się”. Mimo upływu lat: i on, i bohaterowie wydarzeń w jednej chwili stają tymi sprzed lat, wchodzą w role, eksplodują emocją wspomnień, ale i akcji tu i teraz. Warto te teksty czytać, warto smakować przetrawione czasem bukiety smaków.
Co ja tutaj robię?
Wysłowienie reporterskie wymaga autorefleksji, zastanowienia, podejmowania decyzji tak co do bohaterów, jak i co do powstającego tekstu oraz jego kształtu z naddatkiem samowiedzy. Dzięki niemu piszący umie nie tylko uzasadnić swoje wybory i decyzje, ale też wpisać w opowieść dziennikarską metatekstowe odniesienia warsztatowe. Czytelnik z ciekawością i zainteresowaniem śledzi samą opowieść i dukt swoistych dziennikarskich didaskaliów, z których dowiaduje się, jakie były motywacje, okoliczności podejmowanych decyzji, czasem poznaje reportera nie tylko jako tego, który wszystko od razu wie, potrafi, umie ocenić, ale też dowiaduje się o jego słabościach, wahaniach, wątpliwościach. Tę technikę opanowała do perfekcji Małgorzata Szejnert; zobaczymy jej realizację w jej wielkich książkach reporterskich (od pierwszej – „Borowiki przy ternpajku” z 1972 roku, po najnowszą – „Wyspę Węży” z roku 2018), widać ją też w przypomnianych reportażach z PRL. Kto ciekaw, niech sięgnie po reportaż – dziennikarskie śledztwo „Śród żywych duchów”. Znajdzie tam i praktyczną lekcję pracy dziennikarza w terenie (bez smartfona, GPS, googla czy choćby aplikacji lokalizujących poszczególne groby na cmentarzu), i wykład samoświadomości i samoograniczeń reporterki, która kolekcjonuje fakty, potwierdza u zaufanych źródeł, ma już wszystko, a później na naszych oczach całą tę układankę burzy, bo wątpliwości rozstrzyga na jej niekorzyść, nie widząc w niej oskarżonego, nie pracując jak Wysoki Sąd. To pouczające doświadczenia dla tych, którzy dzisiaj biorą się do pracy dziennikarskiej, śledczej, interwencyjnej.
Mamy w relacji nadawczo-odbiorczej tekstu reporterskiego przestrzeń na takie spotkanie: tu nadświadomy swoich zmagań ze światem reporter spotyka się z równie zaawansowanym kompetencyjnie czytelnikiem. O tym nam dowodnie przypominają wiekowe reportaże. Swoista wiwisekcja jest dla odbiorcy wartością dodaną, nie jest autokreacyjna, nie ma wartości egotycznej dominacji autorskiego punktu widzenia, który ciążąc nad światem przedstawionym zniekształca go i naznacza ekspresją piszącego. W wypadku tekstu reporterskiego ma raczej charakter znamionujący, że powstająca relacja jest poparta refleksją, przemyślana, że stawiane przez dziennikarza kroki wynikają z przyjętego wcześniej planu i są poddawane samokontroli. Takie podpatrywanie działań twórczych i decyzji może być dla odbiorcy reportażu przyjemnością samą w sobie, może być też okazją do odebrania lekcji dotyczącej powściągania własnych emocji, ocen, ferowania wyroków.
Fakty, fakty, tekst
Reportaż jest twórczą przygodą. Pozwala wyrazić w tekście pewną ponadczasowa prawdę w formie estetyzowanej relacji, zamierzonej, przemyślanej, samoświadomej. Wynika z umiejętnego stawiania pytań i jeszcze bardziej kompetentnego słuchania i rozumienia udzielanych na te pytania odpowiedzi. Całość tekstu: od tytułu poczynając, na zamknięciu tekstu kończąc, jest w efekcie wyzwaniem odbiorczym. Czy to jest literatura, jak zapyta wielu, którzy z reportażem nigdy wcześniej nie mieli do czynienia, czy to jest dziennikarstwo? Czy to jest fikcjonalna opowieść utalentowanego literata, czy respektująca prawidła warsztatu redaktorskiego relacja ze zdarzeń autentycznych, realnych, naocznie stwierdzonych? Naoczność – obecność na miejscu zdarzenia, bezpośrednie odniesienie do ludzi, miejsc, przebiegu wypadków – to wszystko jest fundamentem reportażu także wtedy, gdy w najmniejszym tylko stopniu będzie on się odnosił do zdarzenia, wydarzenia, newsa, do wiadomości o tym, co właśnie przed chwilą zaszło. Może nie zajść formalnie nic, a reportaż powstanie.
Nie ma już miejsc, ludzi, nie ma tych problemów, a przynajmniej tak się wydaje, gdy przystępuje się do lektury dawnych reportaży. Naraz okazuje się jednak, że są, że emocje, sprawy, wyzwania, że mierzenie się z życiem wcale nie minęło, nie zdezaktualizowało. Po prostu rozgrywa się dzisiaj w nowych dekoracjach.
Bohaterowie czekają, są wokół, tak jak wokół jest świat, który gdy umiejętnie obserwować, słuchać, wąchać, pytać, odbierać odpowiedzi na zadane pytania, będzie odkrywał swoje niejednoznaczne i niejednorodne oblicza. Bogactwo tych danych przekłada się na mozaikowość reporterskich ujęć. Daje ona też możliwość wykorzystania konwergentnych kanałów doświadczenia, pobudzania zmysłu wzroku, słuchu, powonienia, dotyku. Dlatego tak często reportażyści biorą do rąk aparat fotograficzny i doświadczenie obserwacji dokumentują materiałem fotograficznym. Zatrzymanie chwili w kadrze staje się nie tylko materiałem dowodowym potwierdzającym prawdę obserwacji i realność doświadczenia, ale też w świecie selfie i fotograficznego strumienia obrazów pozwala na zatrzymanie się i refleksję, kondensację w przestrzeni mediów, które dziś wcale nie wymagają syntezy, pozwalając, by rwąca rzeka ujęć, nie opowiadając niczego, dawała pozór archiwizującej pamięci wizualnej.
Reportaż opowiada. Archiwizuje. Jak wino, staje się lepszy, gdy jest starszy. Gdy jest dobry, z czasem będzie tylko lepszy. Czytajcie stare reportaże.
O autorze
dr hab. Igor Borkowski, prof. Uniwersytetu SWPS - medioznawca i językoznawca, profesor nadzwyczajny na Uniwersytecie Wrocławskim oraz wrocławskiej filii Uniwersytetu SWPS. Specjalizuje w problematyce tanatologii, edukacji medialnej, języka współczesnej polityki i dyskursu publicznego oraz public relations.