Media
Koniec ery informacji? Władza algorytmów
Jesteśmy przyzwyczajeni do stwierdzenia, że żyjemy w epoce informacji. Pytanie, czy wobec nadmiaru treści i kanałów ich rozpowszechniania, ta teza wciąż jest prawdziwa. Znaczenie ma bowiem już nie tyle sama informacja, co sposób jej filtrowania. A tym zajmują się coraz częściej niewidoczne algorytmy. O erze informacji i władzy, która należy do algorytmów opowie medioznawca dr hab. Mirosław Filiciak, prof. Uniwersytetu SWPS.
Siła informacji
Rola informacji w kształtowaniu procesów społecznych jest ogromna – to truizm. Już pół wieku temu w dyskusjach o zmianie społecznej zwracano uwagę, że bez przekształceń mediasfery trudno będzie o prawdziwie inkluzywną przestrzeń publiczną. „Władza nie jest już mierzona ziemią, pracą, czy kapitałem, ale dostępem do informacji i środków jej rozpowszechniania” – pisali hipisi z północnoamerykańskiego kolektywu Raindance, jednego z prekursorów działań na rzecz rozwoju mediów taktycznych. To podejście przyczyniło się w Ameryce i Europie Zachodniej do rozwoju zinów, niezależnych rozgłośni radiowych i „pirackich” telewizji. W Polsce w tym samym czasie na ogromną skalę funkcjonował wydawniczy drugi obieg.
User generated data
W dobie internetu możliwość rozpowszechniania własnych treści jest banalnie prosta. Ale to nie one są dziś najcenniejsze. Choć najgłośniejszym internetowym hasłem pierwszej dekady XXI wieku było „Web 2.0”, a więc paradygmat oparty na zachęcaniu użytkowników do publikacji własnych treści na udostępnianych platformach, model biznesowy najpotężniejszych firm sieci w ostatnich latach uległ zmianie. Źródłem wartości jest już nie „user generated content”, a „user generated data” – wszelkie dane, które generujemy, nie tylko autorskie wpisy czy nagrania. Dane tworzymy często bezwiednie, a pracę na nich wykonują algorytmy firm takich jak Facebook czy Google, budując profile, predykcje, poszukując anomalii. Na tej bazie podsuwają nam reklamy, zgodnie z logiką „więcej tego samego” – bo skoro podoba nam się np. jakiś produkt, jest bardzo możliwe, że spodoba się także inny, znacząco podobny. Problem w tym, że algorytmy wywierają wpływ nie tylko na to, jak kupujemy buty. W identyczny sposób filtrowane są także informacje, w tym te dotyczące polityki.
Algorytmy rządzą światem
Jak pokazało niedawno śledztwo prowadzone przez redakcję gazety „The Guardian”, algorytmy sterujące podpowiedziami w serwisie YouTube, mogły mieć wpływ na wynik amerykańskich wyborów prezydenckich (prowadzono podobne analizy dotyczące choćby Facebooka). W oparciu o zgromadzone dane optymalizowały listę sugerowanych wyświetleń tak, aby użytkownicy pozostawali w serwisie możliwie najdłużej. Przekładało się to jednak na pokazywanie ludziom zainteresowanym filmami o kandydatach produkcji opartych o teorie spiskowe i sensacyjne pomówienia. W Polsce również użytkownicy mogli obserwować, jak zawęża się horyzont poznawczy serwisów społecznościowych, jak radykalizują się poglądy, jak osoby o odmiennej perspektywie i poglądach znikają z medialnego „feedu” utwierdzając nas w przekonaniu, że wszyscy myślą podobnie, więc bez wątpienia mamy rację. Konsekwencje są oczywiste. Nie przypadkiem jednym z najpopularniejszych słów w pewnym momencie były „fake news” i „postprawda”. Tradycyjne redakcje wydają się być wobec tego zjawiska bezradne.
Oczywiście kryzys demokracji nie wynika tylko z logiki social media, a wszystkie wzmiankowane tu zjawiska nie wzięły się znikąd. Francuski socjolog Alain Desrosières już ćwierć wieku temu w książce „Polityka wielkich liczb” pokazał historyczne tło stojących za algorytmizacją procesów, począwszy od rozwoju rachunku prawdopodobieństwa 400 lat temu. Same algorytmy – jako zestandaryzowane sposoby rozwiązywania zadań – są jeszcze starsze, opisał je perski matematyk Al-Chuwarizmi już w pierwszej połowie IX wieku. Nigdy wcześniej nie miały jednak tak potężnej władzy i bieżącego wpływu na naszą codzienną dietę informacyjną, bo też nigdy tak wiele procesów życia codziennego nie podlegało automatyzacji. Co więcej, w dużej mierze jesteśmy wobec nich bezbronni, inaczej niż w wypadku innych interfejsów dostępu do treści, jak choćby obrazów. To, że zdjęcia mogą być narzędziem manipulacji, że ich kompozycja i kadrowanie mają znaczenie, wiemy wszyscy, wdrażamy się w to myślenie od dziecka. Równocześnie w potocznym myśleniu „dane” i mechanizmy ich filtrowania są obiektywne – choć przecież w ich wypadku ktoś także dokonał serii znaczących wyborów.
Ta nowa sytuacja to wyzwanie dla badaczek i badaczy, ale też – nas wszystkich. Działanie podporządkowanych logice rynkowej algorytmów nie pozostaje bez wpływu na proces polityczny, obniżenie poziomu debaty publicznej i zalewającą nas falę populizmu. Żeby jednak wydostać się z medialnych „baniek” i dostrzec problem, trzeba powiedzieć wprost: skończyła się era informacji, witamy w epoce algorytmów.
O autorze
dr hab. Mirosław Filiciak, prof. Uniwersytetu SWPS – medioznawca. Zajmuje się wpływem mediów cyfrowych na uczestnictwo w kulturze. Bada internet, gry komputerowe, przemiany telewizji oraz nieformalny obieg treści i kulturę współczesną. Od lat współpracuje z publicznymi instytucjami kultury, organizacjami pozarządowymi i biznesem. Jest współtwórcą techno-kulturowego projektu Kultura 2.0, współtworzył też pierwszy polski Medialab – inicjatywę samokształceniową z pogranicza aktywizmu społecznego, sztuki i technologii. Kierował licznymi projektami badawczymi, takimi jak „Młodzi i media” , „Tajni kulturalni” czy „Obiegi kultury”. Autor książek: „Wirtualny plac zabaw. Gry sieciowe i przemiany kultury współczesnej” (2006), „Media, wersja beta” (2014) oraz wspólnie z Alkiem Tarkowskim „Dwa zero. Alfabet nowej kultury i inne teksty” (2015). Zastępca redaktora naczelnego kwartalnika „Kultura Popularna”.