O co chodzi z tą adopcją, jak ją właściwie traktować? Kandydaci zgłaszający się po raz pierwszy do ośrodka adopcyjnego z zamiarem przyjęcia pod opiekę dziecka, nie od razu rozumieją istotę tego rodzicielstwa. Przychodzą z pewnym wyobrażeniem, najczęściej posługują się stereotypowym myśleniem, często opartym na życzeniach i marzeniach. Ludzie chcą mieć dzieci i kiedy przychodzą one na świat w sposób naturalny, nikt tego faktu w jakiś szczególny sposób nie tłumaczy. Jednak kiedy trudno jest o biologiczne potomstwo, słyszymy w ośrodku adopcyjnym różne historie uzasadniające potrzebę adopcji, jak chęć pomocy biednemu dziecku, przekazania mu swojego dorobku życiowego, ale również spełnienie młodzieńczych deklaracji, postanowień ze ślubnego kobierca. W gruncie rzeczy jednak chodzi o rodzaj zastępstwa, żeby nie powiedzieć rekompensaty. To odważne stwierdzenie i kontrowersyjna teza. Podobnie jak ta, że adopcja jest czymś niechcianym i niepożądanym. Do takich wniosków dochodzę po latach mojej pracy w ośrodku adopcyjnym, które pozwalają na dość obiektywną ocenę faktów - mówi Barbara Grenda, Kierownik Wielkopolskiego Ośrodka Adopcyjnego w Poznaniu.
Oczekiwanie nacechowane lękiem
Mimo, że adopcja kojarzy się z przyjęciem oczekiwanego i upragnionego dziecka, to paradoksalnie nacechowana jest lękiem, obawami, niepewnością, paraliżującym strachem aż do wycofania włącznie. A przecież rodzicielstwo to najpiękniejszy okres w życiu człowieka, do którego biologicznie, społecznie, kulturowo jesteśmy jako gatunek stworzeni, powołani, przygotowani. Tak przynajmniej rzecz traktują wszyscy, którzy planowali i zrealizowali marzenia o potomstwie, przeżywając z radością sukcesy i zamartwiając się najmniejszymi porażkami swoich pociech. Być ojcem, matką - brzmi dumnie, oznacza nobilitację społeczną, dodaje powagi, uznania i szacunku, czasem wiąże się z podziwem a nawet zazdrością.
Zatem skąd wzięło się takie oto przekonanie o adopcji? Obserwuję pary przekraczające próg ośrodka adopcyjnego. Widzę niepewnych, zalęknionych i przestraszonych ludzi. Na nic zdaje się moja życzliwa postawa, gest zapraszający, kojące słowa, empatyczne podejście. Mam przed sobą ludzi poranionych, negatywnie doświadczonych kontaktami z dającymi nadzieję specjalistami. Ostatnie ich lata, to życie ściśle powiązane z cyklem, codzienne obserwacje własnego organizmu, sprawdzian możliwości i ludzkiej wytrzymałości. Niejeden związek przeszedł kryzys, w innych więzi bardziej się zacieśniły. Małżonków łączy wspólnie przeżywana trauma - bezdzietność. I te niekończące się bolesne pytania na spotkaniach rodzinnych i składane życzenia przy kolejnej rocznicy ślubu, urodzin. Niezręczność sięga zenitu, ci bardziej taktowni milkną, już nie pytają. Bezdzietni, spragnieni potomstwa słyszą jak kolejna para z ich sąsiedztwa spodziewa się dziecka, koleżanka z pracy właśnie zaszła w ciążę a bratu urodził się pierworodny.
Niespełnieni i stęsknieni, wciąż oczekujący własnego dziecka postanawiają przerwać ten koszmar. Różnymi drogami dochodzą do porozumienia w podjęciu decyzji : możemy ostatecznie adoptować. Zamiast dalej cierpieć, zamiast tęsknić… zamiast swojego nienarodzonego przyjmą inne - obce dziecko i pokochają jak własne. Będzie „zamiast”.
Różne motywacje rodziców adopcyjnych
Adopcja zatem traktowana jest jako ostateczność. Przychodzą do ośrodka adopcyjnego kandydaci na rodziców - w desperacji, wykończeni wielokrotnymi próbami, zabiegami - bez efektów, zmęczeni oczekiwaniem, wytęsknieni. Z ich twarzy można wyczytać smutek, żal do świata, ludzi. Rozmowy o dziecku wywołują już tylko płacz. Myślę wtedy: jakież smutne i bolesne to oczekiwanie na dziecko. Potencjalni rodzice nie czują radości oczekiwania, bo nie przepracowali w sobie straty. Oni są jeszcze w żałobie. Czy tak naprawdę chcą adoptować dziecko? Nie, oni pragną własnego, choć nadal nienarodzonego dziecka. I w adopcji upatrują tego własnego… idealizują, marzą. W swoich odrealnionych pragnieniach oczekują spełnienia.
Na pytanie: jakiego dziecka oczekujecie? Przyszli rodzice odpowiadają poprawnie: takiego, któremu możemy pomóc, które zostało skrzywdzone przez los, porzucone i gdzieś w domu dziecka na nas czeka. Na pytanie: w jakim wieku miałoby być Wasze dziecko? Przyszli rodzice zgodnie odpowiadają: małe, najlepiej takie po urodzeniu. Mam wtedy refleksję: chcą dziecka, które się jeszcze nie narodziło, a co z tymi, które już są i faktycznie tej pomocy potrzebują i wciąż czekają? Często w swej poprawności wyuczonej na „bocianich” forach internetowych, wiedzą jak odpowiadać na najbardziej intymne, osobiste pytania stawiane w ośrodku adopcyjnym, jak zaliczać kolejne testy diagnostyczne, by przejść pozytywnie kwalifikację i wypaść na rozumiejących i akceptujących potrzeby dziecka, słowem najlepszych kandydatów na rodziców adopcyjnych. Spektakl trwa dalej. Pracownicy ośrodka adopcyjnego przekonani, że pozyskali potencjalnych rodziców, żywią nadzieję, że kolejne dziecko dzięki nim będzie szczęśliwe, bo właśnie otwiera się dla niego nowa szansa.
Jakież jest rozczarowanie, gdy potrzeby dziecka w istocie nie są najważniejsze. Na plan pierwszy oto wyłaniają się pragnienia zranionej rodziny. W całym przedsięwzięciu okazuje się, że to oni są bardziej nieszczęśliwi, potrzebują współczucia, pomocy, interwencji. A dziecko? Słyszę: przykro nam bardzo, nie podołamy, z naszej miejscowości mamy zbyt daleko do specjalistów (lecząc niepłodność potrafili z regularnością cyklu stawiać się w klinice oddalonej o setki kilometrów), nikt nie może nam zagwarantować, jak przebiegać będzie dalszy rozwój dziecka (jakby ktoś dawał gwarancję na biologiczne dziecko), za duże, bo pamięta wszystko i będzie wspominać (a przecież deklarowali na szkoleniach jawność adopcji i pomoc dziecku w uporaniu się z przeszłością).
Kandydaci na rodziców adopcyjnych postępują w sposób irracjonalny, niewytłumaczalny. Ich decyzje zaskakują nie tylko pracowników ośrodków adopcyjnych, ale również ich samych. Byłam świadkiem odmowy przyjęcia noworodka, rocznego czy trzyletniego dziecka. Innym razem nieoczekiwanie decydowali się na trójkę czy czwórkę rodzeństwa. Jedni odmawiają przyjęcia do swojej rodziny brata czy siostry adoptowanego wcześniej dziecka, skazując je tym samym na rozdzielenie, drudzy w nieskończoność oczekują na kolejne dzieci z rodzeństwa. Przypomina mi to w pewnym sensie działanie pod wpływem impulsu.
Zdarza się, że niektórzy podświadomie, pomimo oficjalnego zgłoszenia, odraczają kolejne kluczowe spotkania w ośrodku adopcyjnym, jakby broniąc się przed zdemaskowaniem, konfrontacją. Zapraszam i słyszę: nie teraz, właśnie zmieniam pracę, mieszkanie, jadę do sanatorium, zakwalifikowaliśmy się do programu in vitro. Czasem mimochodem wspominają, że słyszeli o pojawiających się po latach ciążach u osób, które zdecydowały się na adopcję dziecka. Myślę: to nawet dobrze i życzę im sukcesów i cieszymy się wspólnie kolejną ciążą niedoszłych adopcyjnych. Właśnie realizuje się ich największe pragnienie!
Jakież jest rozczarowanie, gdy potrzeby dziecka w istocie nie są najważniejsze. Na plan pierwszy oto wyłaniają się pragnienia zranionej rodziny. W całym przedsięwzięciu okazuje się, że to oni są bardziej nieszczęśliwi, potrzebują współczucia, pomocy, interwencji.
Bezinteresowna i bezwarunkowa adopcja
Jak odczarować adopcję, by stała się radosnym i pożądanym wydarzeniem w naszym życiu? Jak spełniać marzenia o rodzicielstwie, ale nie przez pryzmat zastępstwa, zamiany. Adopcja nie może być traktowana jako suplement, środek zastępczy, „ostatnia deska ratunku”. Brak własnego dziecka nie powinien być logicznym i jedynym uzasadnieniem. Adopcja jest innym sposobem na rodzicielstwo. Dziecko adoptowane nie ma zastąpić tego, które w sposób naturalny nie przyszło na świat. Rozdział niemocy i niespełnienia musi zostać zamknięty. Myśląc o adopcji rozpoczynamy nowy – inny etap, bo i rodzicielstwo będzie inne: oparte nie na więzach krwi a na stosunku prawnym. Czasem łudząco będzie przypominać naturalne, bo daje szansę na głęboką więź uczuciową i pozwala przeżywać z radością sukcesy a martwić się najmniejszymi porażkami przyjętego dziecka. Z czasem bycie adopcyjnym ojcem, matką - zabrzmi dumnie, będzie oznaczać nobilitację społeczną, doda powagi, uznania i szacunku, czasem będzie wiązać się z podziwem a nawet z zazdrością innych. Wychowanie adoptowanego dziecka, opieka i troska nad nim, codziennie powtarzane czynności, obowiązki, to właśnie doświadczanie rodzicielstwa, najczystszego w swej postaci. A dziecko? Ono właśnie wymaga pomocy, bo zostało skrzywdzone przez los, zranione, porzucone i gdzieś w placówce długo czekało. Ono wchodzi do rodziny z całym pakietem doświadczeń, własną historią, której nie udźwignąłby niejeden dorosły. A najlepsi rodzice adopcyjni to ci akceptujący i otwarci na potrzeby dziecka, jego niedoskonałości. W swej empatii i wrażliwości niepostrzeżenie dzielą się miłością, sami równocześnie jej doświadczając. Wartość jest w działaniu, czynieniu dobra. Jeśli można naprawdę pomóc i pokochać dziecko, to czyż nie o to chodzi w istocie? Nie opłaca się w adopcji być skupionym na własnym nieszczęściu i niepowodzeniu. Dawanie siebie to postawa zdecydowanie bardziej pożądana w rodzicielstwie. Przychodzi mi do głowy myśl o adopcji bezinteresownej i bezwarunkowej, bo to z definicji oznacza przecież usynowienie.
Dla dobra dziecka odnajdujemy najlepszą rodzinę
W nowej rzeczywistości, po wdrożeniu w 2012 roku ustawy o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej, organizowane w Wielkopolsce ośrodki adopcyjne przyjęły w działaniu misję: „Dla dobra dziecka odnajdujemy najlepszą rodzinę”. Wówczas wydawało się, że jest to tylko zlepek słów o określonym znaczeniu. Dopiero w konkretnym działaniu, wszyscy poczuliśmy moc płynącą z tej misji. Stała się dla nas azymutem. Nie pozostawia wątpliwości, kto jest podmiotem i w czyim interesie występują ośrodki adopcyjne. Podejmowane czynności będą zawsze zmierzać do poprawy sytuacji dziecka, które jest w centrum zainteresowania instytucji jako osoba bezbronna, wymagająca szczególnego wsparcia i ochrony.
O autorce
Barbara Grenda – pedagog, biegły sądowy i mediator w sprawach rodzinnych i opiekuńczych. Od 25 lat zawodowo związana z Ośrodkiem Adopcyjnym w Pile, kierownik Wielkopolskiego Ośrodka Adopcyjnego.