Biorąc pod uwagę wielowiekową tradycję na linii Polak – wysokoprocentowe trunki, polskie prawo dotyczące spożywania alkoholu w miejscach publicznych jest wyjątkowo bezkompromisowe. W rozmowie z prof. dr. hab. Teresą Gardocką ze Szkoły Prawa Uniwersytetu SWPS zinterpretujemy art. 14 ustawy o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi. Skupimy się przede wszystkim na analizie ustępu 2a, który budzi wiele kontrowersji. Zadamy pytania z serii „czy wolno”: Czy wolno spożywać alkohol na festynach? Koncertach? Na bulwarach? Czy w ogródku kawiarnianym Policja może wystawić mandat?
Marta Nizio, Redakcja stron internetowych Uniwersytetu SWPS: Jak by Pani Profesor w trzech żołnierskich słowach scharakteryzowała art. 14 ustawy o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi?
Prof. Teresa Gardocka: Polska ustawa o wychowaniu w trzeźwości generalnie jest bardzo restrykcyjna. Widnieją w niej takie przepisy dotyczące reklam alkoholu, których nie ma nigdzie na świecie, a przez to reklamowanie alkoholu, poza piwem i cydrem, właściwie jest w naszej telewizji niemożliwe. Zresztą nawet stworzenie reklamy piwa wymaga tak niezwykłej gimnastyki umysłowej, że mało kto z copywriterów jest zdolny podołać temu zadaniu.
A gdyby mogła się Pani odnieść do ustępu 2a rzeczonej ustawy?
Jeżeli chodzi o spożywanie alkoholu w miejscu publicznym, o czym właśnie mówi ustęp 2a, to spożywanie alkoholu w miejscu publicznym jest zakazane. Warto zadać pytanie, co jest uważane za miejsce publiczne. Miejscem publicznym więc jest takie miejsce, do którego jest dostęp nieograniczonej liczby osób. Ten artykuł 14 zabrania sprzedaży alkoholu, jego podawania i spożywania i wymienia się tu różne miejsca, gdzie nie wolno pić procentów. Najogólniej rzecz ujmując, punkt 2a zabrania spożywania w każdym miejscu publicznym, z wyjątkiem miejsc przeznaczonych do ich spożycia.
Co znaczy ten wyjątek od reguły?
Tak się dzieje, gdy lokal gastronomiczny, np. restauracja ma prawo sprzedaży alkoholu, to znaczy ma opłaconą możliwość sprzedaży alkoholu i ma pozwolenie na zajęcie jakiejś przestrzeni przed kawiarnią, czyli tzw. ogródek kawiarniany. W przestrzeni przed restauracją można podawać alkohol, więc można go spożywać. Jest to oczywiście teren ograniczony, czyli w skrócie można powiedzieć, że pić alkohol można do płotka, a za płotkiem już nie.
Jakie kryteria muszą zostać spełnione, żeby właściciel restauracji otrzymał takie zezwolenie?
Aby dostać takie zezwolenie, to trzeba spełnić warunki odległości. Określa je ustawa o wychowaniu w trzeźwości i jest to odległość, którą należy zachować między punktem sprzedaży alkoholu a pewnymi budynkami użyteczności publicznej. Z zapisu w ustawie wynika, że nie tylko nie można sprzedawać alkoholu na terenie szkół, lecz także nie można też w odległości określonej od szkoły, żłobka, przedszkola, kościoła.
Można zaryzykować stwierdzeniem, że ustawa eliminuje wiele możliwości stworzenia restauracji z dostępem do alkoholu…
Rzeczywiście. Ale Polak potrafi, nie zapominajmy. Jeśli chce się to ograniczenie ominąć, to artykuł pozwala na taką ewentualność, i wyręcza się w tej kwestii uchwałą rady gminy, co brzmi następująco: Rada gminy może wprowadzić, w drodze uchwały, w określonym miejscu publicznym na terenie gminy odstępstwo od zakazu spożywania napojów alkoholowych, jeżeli uzna, że nie będzie to miało negatywnego wpływu na odpowiednie kształtowanie polityki społecznej w zakresie przeciwdziałania alkoholizmowi, o której mowa w art. 2 odpowiednie kształtowanie polityki społecznej ust. 1, i nie będzie zakłócało bezpieczeństwa i porządku publicznego. Bez tego zapisu wszystkie albo prawie wszystkie punkty gastronomiczne, które istnieją na rynku w Krakowie, który – jak wiemy – otoczony jest kościołami, instytucjami etc., nie miałyby w menu żadnych alkoholi. Dzięki ustępowi 2b lokale usługowe występują do rady gminy o pozwolenie i voila.
Rozumiem, że picie alkoholu w restauracji bez tej koncesji byłoby nielegalne?
Tak i nie, zaraz do tego wrócimy. Generalnie rzecz biorąc, to, czy człowiek może poza domem pić alkohol czy nie, zależy od uznania, czy to jest miejsce publiczne czy ogródek kawiarniany czy przestrzeń pod sklepem monopolowym. Jeśli sklep monopolowy nie ma zezwolenia na ogródek, to pomimo możliwości sprzedawania alkoholu, nie można go spożywać za progiem sklepu. I wracając do pani pytania: zwykły konsument po wejściu do restauracji nie ma obowiązku zadawać pytania, czy tu wolno napić się wina, bo jak dostaje kartę menu i widzi, że kieliszek wina kosztuje 25 zł, to jasne jest, że można. Oczywiście, każde wykroczenie musi być zawinione, więc jeżeli ludzie nie mieli szansy sprawdzić tego, czy dany punkt sprzedaży ma pozwolenie, to nie można ich ukarać. Bo nie jest obowiązkiem konsumenta sprawdzanie, czy odpowiednie zezwolenie istnieje, jeżeli zewnętrzny widok tego punktu wskazuje, że lokal i wszystko, co w nim, działa legalnie.
A kiedy tego płotka, o którym Pani wcześniej wspominała, nie ma i na dobrą sprawę nie widać odpowiednich granic lokalu, w którym można pić alkohol w tzw. ogródku, to?
To człowiek ma prawo domniemywać, że dokąd np. sięgają stoliki, leżaki, ławki – to do tego obszaru można spożywać alkohol legalnie. Ale jak jest płotek, to za płotkiem nie wolno.
Czy bulwar jest miejscem publicznym?
Jest miejscem publicznym. I jeśli na bulwarze można pić alkohol, to wiadomo, że wcześniej musiała pójść prośba do rady gminy, w tym przypadku Warszawy, żeby taką zgodę otrzymać. To wykroczenie „kto spożywa napoje alkoholowe wbrew zakazom określonym w artykule 14”, ustanawia odpowiedzialność karną za spożywanie alkoholu wbrew zakazom, czyli art. 431 ustawy o wychowaniu w trzeźwości. Tylko, że wykroczenie musi mieć udowodnioną winę, tzn. że człowiekowi trzeba wykazać, że on wiedział, że narusza zakaz. Np. teren hotelu – jeżeli kelner chodzi i roznosi jedzenie, napoje, to klient widzi, że nie potrzebuje specjalnego płotu, żeby wiedzieć, że może bez problemu alkohol zakupić. Bulwar jest więc miejscem publicznym i jeśli chcemy sprzedawać alkohol na bulwarach, to musimy mieć specjalne zezwolenie. Wiem, że rada Warszawy zajmowała się tym tematem i wydała specjalne zezwolenie na to, aby można było tam sprzedawać alkohol. Z tego, co pamiętam, to nie tylko w obrębie naszego przysłowiowego płotka, lecz także poza jego granicami. Ludzie wszystkiego wiedzieć nie muszą, więc naturalne, że istnieje spora niezgoda w kontekście spożywania alkoholu. Ogromna restrykcyjność tych przepisów budzi opory. Wiadomo, chcielibyśmy, żeby one takie nie były. Ale są. Straż Miejska reaguje mniej. Sama mieszkam koło takiego skwerku, że wieczorem, jak jest ciemno i młodzi ludzie siedzą na ławkach i piją piwo, nikt nie woła straży, dopóki nie zaczynają wrzeszczeć, hałasować, bić się.
Pani Profesor, co z karami dla osób, które sprzedają alkohol nieletnim bez legitymowania ich?
Są oczywiście, ale nie za nielegitymowanie, lecz za sprzedaż alkoholu nieletnim. Ustawa nie nakłada obowiązku legitymowania, ta ustawa nakłada zakaz sprzedaży alkoholu osobom poniżej 18 roku życia. Stąd w USA dla rozwiania wszelkich wątpliwości, jeśli wyglądasz na osobę, która nie ma ukończonego 70 roku życia – pokazuj dokument dobrowolnie. Takie tabliczki w amerykańskich barach. W wielu stanach granicą jest zresztą nie 18 lat a 21. Żeby uniknąć tekstów „pana poproszę”, a „pana nie muszę prosić”. To prawo do legitymowania jest tylko zabezpieczeniem dla sprzedawcy, który - gdyby nie miał prawa do legitymowania – nie mógłby ustalić, czy np. dany człowiek ma odpowiedni wiek czy go nie ma.
I RODO tego nie zmieniło?
Nie, absolutnie.
Jakie kary są dla osób, które piją alkohol w miejscach publicznych?
To jest artykuł wcześniej cytowany, czyli 431. A standardowa kara grzywny wynosi do 5 tysięcy. Oczywiście usiłowanie już jest też karalne – czyli nawet, jeśli nie pije alkoholu, ale już zaczyna coś tam przy butelce dłubać, to już jest to karalne.
Jak sprawa z alkoholem wygląda w innych krajach?
W Berlinie czy w Moskwie sprzedają alkohol na ulicy i nie jest to zakazane. We Francji na targach dają alkohol do degustacji, w parkach siedzą i piją. W Skandynawii za to bardzo zakazu pilnuje się, są specjalne sklepy, gdzie można kupować alkohol. W wielkiej Brytanii wiele lokali nie ma możliwości sprzedawania alkoholu, ale można do nich przynieść własne, dlatego oznaczone są BYO, czyli bring your own. U nas czasem ludzie kupują sobie prosseco w kubkach do kawy, żeby nie kusić Policji lub Straży Miejskiej. Na tych wszystkich festynach czy koncertach organizowanych w Polsce trzeba zezwolenia od rady gminy na sprzedaż alkoholu. Zezwolenia udziela się na piwo i na wino niżej procentowe. W Polsce można reklamować tylko alkohole poniżej procentów, czyli piwo i cydr, po godzinie 20. Te ograniczenia są takie, że wymyślić slogan do sprzedaży alkoholu to jest to najtrudniejsza robota dla copywritera, jaka może być, np. słynne „spróbuj łódki Bolsa” – świetne, prawda? Albo kilka lat temu była kampania, która nie naruszała żadnych praw – dwie butelki Żywca i podpis: „Żywiec dziś wieczorem”, na co copywriter z firmy Dannone pod spodem wieszał reklamę z butelkami kefiru i wstawiał tekst: „Kefir jutro rano”. Oczywiście wszyscy sądzili, że będzie sprawa o plagiat, ale obie firmy się wypowiedziały i doszły do wniosku, że to tylko te reklamy wzmacnia.
Dziękuję za rozmowę.
Wywiadu udzieliła:
dr hab. Teresa Gardocka, prof. Uniwersytetu SWPS – prawnik, specjalista prawa i postępowania karnego oraz prawa karnego międzynarodowego. Interesuje się zmianami, jakie dokonały się w okresie transformacji Polski, wliczając w to kwestie opieki społecznej. Na Uniwersytecie SWPS pełni funkcję Dziekana Wydziału Prawa w Warszawie. Prowadzi wykłady z polityki społecznej, prawa karnego międzynarodowego, etyki prawniczej i pracowniczej.