Śmieszne obrazki w internecie – bez nich życie byłoby uboższe. Bawią, skłaniają do refleksji, intrygują. Czasem są tak świetne, że bez namysłu ściągamy je z internetu, przesyłamy znajomym albo udostępniamy w mediach społecznościowych. Przecież śmieszne obrazki to dobro wspólne! Można je rozpowszechniać bez ograniczeń. Stop. Śmieszne obrazki też mają prawa autorskie, o czym przypomina Maryla Bywalec, prawniczka, partnerka w kancelarii SO IN LAW, specjalistka z zakresu prawa autorskiego.
Ewa Pluta: Wydaje się, że śmieszne obrazki, w tym memy, to internetowe dobro wspólne. Chętnie je udostępniamy, zapominając przy tym, że mają one swoich autorów. A oni mają prawa autorskie do swoich dzieł. Jak jest faktycznie?
Maryla Bywalec: Na początku trzeba ustalić, co rozumiemy pod pojęciem „śmieszny obrazek". W internecie znajdziemy bowiem klasyczne memy, które stanowią zestawienie zdjęcia z żartobliwym opisem, a także obrazki czy komiksy narysowane przez rysownika albo stworzone w programie graficznym. Te pierwsze, jedynie zestawienie krótkiego tekstu z fotografią, jako takie nie będą chronione prawem autorskim (ale fotografia znajdująca się na tym memie – już tak), natomiast obrazki czy komiksy będą przedmiotem prawa autorskiego. Ze względu na ochronę wynikającą z przepisów ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych, nie możemy z tych obrazków całkowicie dowolnie korzystać.
Śmieszne obrazki publikowane na Demotywatorach to też utwory w świetle prawa? Często te grafiki są bardzo proste, z twórczością mają raczej niewiele wspólnego.
Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych stanowi, że przedmiotem prawa autorskiego, innymi słowy utworem chronionym przez prawo autorskie, jest każdy przejaw działalności twórczej o indywidualnym charakterze, ustalony w jakiejkolwiek postaci, niezależnie od wartości, przeznaczenia i sposobu wyrażenia. Muszę przyznać, że ta definicja jest problematyczna nawet dla prawników, ponieważ wraz z rozwojem cywilizacji i coraz nowszymi sposobami wyrażania twórczości zmieniają się poglądy doktryny prawniczej, a także sądów, co do interpretacji powyższej definicji. Coraz trudniej jasno wskazać, co na pewno jest utworem w świetle prawa, a co nie.
Należy przy tym pamiętać, że ochrona prawnoautorska wynika z samej ustawy – nie trzeba dokonać żadnych formalności, by obrazek mógł zostać uznany za utwór, nie ma żadnej komisji czy innego podmiotu, który by to oceniał. Ostatecznie o tym, czy dany wytwór ludzkiej wyobraźni jest chroniony prawem autorskim, decyduje sąd w sytuacji, w której sprawa o naruszenie praw autorskich trafia na drogę postępowania sądowego.
Czyli sąd ocenia, czy obrazek jest twórczy?
Coraz popularniejsze w orzecznictwie sądowym jest bardzo liberalne podejście do spełnienia przesłanki twórczości czy indywidualności. Nawet minimalny pierwiastek twórczy wystarczy do objęcia wytworów ludzkiej wyobraźni ochroną wynikającą z przepisów prawa autorskiego. Ponadto nie istnieje jakiś jeden, generalny wzorzec oceny twórczości czy oryginalności dzieła. Wydaje się, że każda dziedzina sztuki rządzi się innymi prawami. I tak w przypadku grafiki użytkowej, czy właśnie oceniając śmieszne obrazki, nie musimy mieć do czynienia z dziełami sztuki, by uzyskały one status utworu.
Oczywiście możemy mieć do czynienia z śmiesznym obrazkiem, który rzeczywiście nie będzie spełniał przesłanek, o których mowa w przywołanej definicji, każdy przypadek należy ocenić indywidualnie, nie mniej nie chcąc narazić się na konsekwencje wynikające z naruszenia prawa autorskiego, lepiej przyjąć, że obrazki te będą chronione prawem.
Jak już wspomniałam, utworami nie będą co do zasady klasyczne memy, tzn. ich twórcy nie będą mogli dochodzić roszczeń wynikających z ustawy. Dlaczego? Najczęściej jest tak, że twórca memu zestawia fotografię znalezioną w internecie z krótkim teksem, co w konsekwencji tworzy humorystyczny tandem. Tu nie ma elementu twórczego. Krótkie zdania, czy połączenie kilku słów używanych w języku potocznym nie stanowi utworu. Jeśli napisze fraszkę, to już inna sprawa. Mem niechroniony prawem autorskim można rozpowszechniać. Ale chronione prawem autorskim może być wykorzystane zdjęcie, stąd twórca memu może narazić się na roszczenia autora fotografii.
Może, ale niekoniecznie musi, gdyż ustawa o prawie autorskim pozwala na wykorzystanie utworu bez zgody jego twórcy na potrzeby parodii, pastiszu i karykatury. Jeśli więc mem będziemy mogli uznać za parodię i wykorzystanie fotografii uzasadnić celem stworzenia parodii, wtedy taki mem będzie mógł być legalnie rozpowszechniany. Choć tu muszę dodać jeszcze jedną uwagę: wizerunek! Jeśli mem przedstawia jakąś osobę, to warto zajrzeć do przepisów o ochronie wizerunku i dowiedzieć się, czy nie potrzebujemy zgody uwiecznionej osoby na rozpowszechnianie jej wizerunku.
Przeczytaj też: 10 zasad rozpowszechniania wizerunku w internecie
Tyle teoria. Czas na praktykę. Publikuję śmieszny obrazek na swojej prywatnej tablicy na Facebooku, podpisuję imieniem i nazwiskiem autora lub autorki, dołączam link do strony źródłowej. Wszystko w porządku?
O memach opowiedziałam przed chwilą, więc skupię się teraz na „narysowanych” obrazkach, co do których na wstępie ustaliliśmy, że stanowią utwory chronione prawem.
Prawo autorskie przewiduje zasadę monopolu twórcy, która oznacza, że wyłącznie autor może korzystać z obrazka. Jeśli chcą to robić inne osoby, muszą mieć zgodę autora. Tak jak z własnością: masz swój samochód i tylko ty możesz z niego korzystać, inne osoby – tylko jeśli im na to pozwolisz. Oznaczenie autorstwa czy podanie linku do strony, skąd obrazek został pobrany, nie załatwia sprawy. Żeby legalnie rozpowszechniać obrazek, należy uzyskać zgodę autora.
Od tej zasady ustawodawca przewidział kilka wyjątków. Wśród nich wspomniana parodia, a odnosząc się do zadanego pytania, najbliższy temu wyjątek stanowi tzw. dozwolony użytek osobisty. I tak, bez zezwolenia twórcy wolno nieodpłatnie korzystać z już rozpowszechnionego utworu w zakresie własnego użytku osobistego, innymi słowy dla własnych potrzeb. Dozwolone jest więc np. ustawienie sobie takiego śmiesznego obrazka jako tapetę na komputerze czy wydrukowanie go i powieszenie nad łóżkiem. W zakresie dozwolonego użytku osobistego mieści się także korzystanie z utworu przez krąg osób pozostających w związku osobistym, w szczególności pokrewieństwa, powinowactwa lub stosunku towarzyskiego.
O ile nie ma problemu z rozumieniem słów pokrewieństwo czy powinowactwo, o tyle należy wyjaśnić, czym jest pojęcie stosunku towarzyskiego. Na potrzeby tej regulacji przyjęto zasadę, że stosunek ten wymaga pewnej intensywności, częstych i regularnych kontaktów, a także „wielowymiarowej" relacji. Znajomości oparte wyłącznie na wspólnych zainteresowaniach czy wyłącznie na przynależności do jakiejś grupy (np. klasa w szkole) nie będą wchodziły w zakres tej regulacji. Jakie zachowanie będą więc dozwolone? Możemy wysłać śmieszny obrazek najlepszemu przyjacielowi przez Messengera czy zamieścić na zaproszeniach na imprezę rodzinną.
Oznaczenie autorstwa czy podanie linku do strony, skąd obrazek został pobrany, nie załatwia sprawy. Żeby legalnie rozpowszechniać obrazek, należy uzyskać zgodę autora.
Wrzucenie śmiesznego obrazka na Facebooka, w sytuacji gdy mamy tysiąc znajomych, nie jest zgodne z prawem?
Właśnie tak, nie jest zgodne z prawem. Najczęściej naszymi znajomymi są osoby spoza wymaganego przez ustawę kręgu osób, z którymi pozostajemy w związku osobistym. Może się oczywiście zdarzyć taka sytuacja, że użytkownik Facebooka ma tak dostosowane ustawienia prywatności, że tylko wąskie grono najbliższych osób widzi jego konkretną aktywność. Ale to rzadka sytuacja. Najczęściej publikowane posty są publiczne, łatwo dostępne dla osób trzecich. W takim przypadku zamieszczenie śmiesznego obrazka będzie naruszeniem prawa autorskiego. Oznaczenie autorstwa czy źródła jest jak najbardziej pożądane, a wręcz wymagane przez prawo, ale to nie wystarczy.
Na stronach firmowych w mediach społecznościowych, np. Facebooku, też są publikowane śmieszne obrazki. Przeciwko tej praktyce grupa rysowników zainicjowała w 2017 roku akcję „Śmieszne obrazki też mają prawa autorskie”. Firmy często ignorują ten fakt.
Niestety, to prawda. Firmy i różnego rodzaju instytucje publiczne często uatrakcyjniają swoje strony śmiesznymi obrazkami. Nie widzą w tym problemu, w szczególności jeśli podają imię i nazwisko autora czy link do jego strony. W przypadku osób prywatnych opisywane zachowania nie budzą większego sprzeciwu rysowników. Inaczej sprawy mają się z profilami publicznymi – tu sprzeciw jest coraz bardziej widoczny. Posty ze śmiesznymi obrazkami mają charakter komercyjny, obrazki mają przyciągnąć uwagę potencjalnych klientów, w rezultacie stanowią zachętę do skorzystania z usług danej firmy czy zakupu produktów. Ponadto potencjalny odbiorca może mieć przekonanie o związkach danego rysownika z marką.
W odpowiedzi na wezwania rysowników do zaprzestania naruszeń, naruszyciele często argumentują, że w ten sposób to oni bezpłatnie reklamują prace rysownika. Mają przecież duże zasięgi, ich posty docierają do tysięcy osób. Ale gdyby rysownicy chcieli reklamy, sami by się zwrócili do firmy. Takie praktyki to nie tylko naruszenie praw autorskich. One są po prostu nieetyczne.
Jakie prawa autorskie? Przecież to tylko obrazek z internetu!
Ten argument też często słyszymy, reprezentując rysowników w sprawach o naruszenie ich praw autorskich. Przyjęło się myślenie, że w internecie obowiązują inne zasady albo że ich nie ma. Tymczasem prawo autorskie obowiązuje tak samo w sieci, jak i poza nią. Gdyby ktoś wykorzystał śmieszny obrazek w reklamie telewizyjnej bez zgody twórcy, chyba nikt nie miałby wątpliwości, że doszło do naruszenia prawa.
Przyjęło się myślenie, że w internecie obowiązują inne zasady albo że ich nie ma. Tymczasem prawo autorskie obowiązuje tak samo w sieci, jak i poza nią.
Śmieszne obrazki są czasem tak świetne, że natychmiast chcemy podzielić się nimi ze światem. Jak to zrobić, by nie złamać prawa i zachować się fair wobec twórców?
Portale społecznościowe, np. Facebook, oferują opcję udostępniania postów. Jeśli rysownik zamieścił swój obrazek na Facebooku, udzielił tym samym licencji portalowi na korzystanie ze swojego utworu, w tym zgodził się na korzystanie w ramach portalu z funkcji „Udostępnij”. Udostępnianie postów rysowników zdecydowanie różni się od bezpośredniego zamieszczania obrazka rysownika na swoim profilu.
Po pierwsze, obrazek nie jest pobierany i zapisywany w pamięci komputera, co już stanowi naruszenie prawa autorskiego w przypadku profilu publicznego. Po drugie, widoczny jest cały post rysownika, można bezpośrednio dostać się na jego profil. Udostępnianie wpływa też na zasięgi rysownika czy inne funkcjonalności związane z aktywnością na portalu społecznościowym. Udostępnianie postów nie stanowi więc w mojej ocenie naruszenia prawa, nie spotyka się też ze sprzeciwem twórców. Dodatkowo, jeśli skomentujemy czy polubimy jakiś obrazek, wtedy naszą aktywności i dany obrazek widzą znajomi na portalu. A z najbliższymi możemy podzielić się obrazkiem w ramach wspomnianego dozwolonego użytku prywatnego.
Ekspertka
Maryla Bywalec – prawniczka, partnerka w kancelarii SO IN LAW, specjalistka z zakresu prawa autorskiego. Od kilku lat zaangażowana w pomoc twórcom w dochodzeniu roszczeń w związku z naruszeniem ich praw, w szczególności w przestrzeni internetowej. Autorka publikacji z zakresu prawa autorskiego, w tym podręcznika „Prawo autorskie dla projektantów”. Absolwentka Wydziału Prawa i Administracji na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach, w 2019 r. z powodzeniem ukończyła aplikację adwokacką. Prywatnie miłośniczka jeździectwa i dobrej muzyki.
Swoją wiedzę z zakresu prawa autorskiego i szeroko pojętego prawa w przemyśle rozrywkowym zdobywała jako aktywna członkini Koła Naukowego Prawa Własności Intelektualnej Uniwersytetu Śląskiego. Brała udział w konferencjach naukowych, warsztatach oraz autorskim projekcie LawArtMorePlease, dzięki któremu wiedza z zakresu prawa autorskiego trafiała do osób z branży kreatywnej. Specjalizuje się w prawie autorskim, a także prawie cywilnym.