Czy za użytkowanie marihuany można trafić za kratki? Jakie kary za to grożą i w jakich okolicznościach prokuratora może umorzyć sprawę? Z czego wynika obecny kształt polityki antynarkotykowej w Polsce? Jakie społeczne konsekwencje mogą mieć zbyt surowe kary za użytkowanie marihuany? Tłumaczy Stelios Alewras, adwokat specjalizujący się w sprawach narkotykowych, członek i założyciel stowarzyszenia Wolne Konopie.
Ewa Pluta: Wyobraźmy sobie, że na ławce w parku siedzi kobieta i pali skręta. Wokół unosi się charakterystyczny zapach, który dociera do przechodzących nieopodal policjantów. Jakie konsekwencje prawne grożą jej za użytkowanie marihuany?
Stelios Alewras: Przestępstwem nie jest użytkowanie marihuany, ale jej posiadanie. Tu kluczowa jest ilość marihuany. Jeśli nie przekracza 1 grama, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że prokuratura umorzy sprawę, chociaż zażywanie i posiadanie w parku zwiększa poziom szkodliwości społecznej, gdyż jest bardziej „demonstracyjne”. Zdarza się, choć rzadziej, że prokuratura umarza postępowanie, gdy ta ilość jest większa – od 1 do 5 gramów, a czasami także większe ilości.
Kolejna kwestia: czy marihuana pochodzi z legalnego czy z nielegalnego źródła. Marihuana z legalnego źródła oznacza nic innego jak marihuanę medyczną, która – podobnie jak rekreacyjna – zawiera wysokie stężenie THC, ale w świetle prawa nie jest narkotykiem, tylko lekarstwem. W tej sytuacji funkcjonariuszom policji należy przedstawić dowody na to, że produkt pochodzi z apteki. Dowodem może być zdjęcie recepty w telefonie, opakowanie, dokumentacja medyczna. W większości przypadków, o których informowali mnie pacjenci, po przedstawieniu stosownych dowodów organy ścigania rezygnowały z dalszych czynności.
A jeśli brak dowodów potwierdzających, że jest to marihuana stosowana w celach medycznych?
Tu nie ma innej opcji: albo marihuanę medyczną kupiono w aptece, albo nie. Jeśli recepta zaginęła, można wskazać aptekę, z której pochodzi produkt, albo lekarza, który ją przepisał. Poza tym dokumentacja medyczna jest deponowana, dzięki czemu można odtworzyć historię leczenia. Gdy dowodów brak, należy liczyć się z konsekwencjami, czyli zgodnie z art. 62 ust. 1 ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii – karą pozbawienia wolności do 3 lat. Wymiar kary, jeszcze raz zaznaczę, zależy od ilości posiadanej marihuany, a także od dotychczasowej karalności, właściwości i warunków osobistych itd. Większość spraw o posiadanie kilku lub kilkunastu gramów kończy się w najgorszym wypadku warunkowym umorzeniem.
Jeżeli zatrzymany miał marihuanę z nielegalnego źródła w związku z medyczną koniecznością jej stosowania, wnoszę o umorzenie takiego postępowania z uwagi na brak szkodliwości społecznej czynu. Nie może być szkodliwym społecznie czyn zabroniony, jakim jest posiadanie środka odurzającego, jeżeli zażywanie tego środka poprawia zdrowie indywidualne jednostki. Brak jest też w takim przypadku bezprawnego ataku na dobro chronione przepisami ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii, jakim jest zdrowie publiczne. Skoro czyn nie atakuje żadnego dobra chronionego prawem, a wręcz pomaga w zdrowiu indywidualnym, to nie możemy mówić przestępstwie.
Przeczytaj też: Dopalacze w ujęciu prawnym i medycznym
W Holandii funkcjonuje reguła użyteczności, zgodnie z którą prokurator może zdecydować, że jakieś przestępstwo nie będzie ścigane z powodu interesu społecznego. W 1969 roku tamtejsza prokuratura uznała, że ludzie używający konopie nie będą priorytetem dla organów ścigania. To dobry pomysł?
Generalnie w prawie karnym mamy dwie przeciwstawne zasady: legalizmu i oportunizmu. Zgodnie z zasadą legalizmu, organy ścigania mają obowiązek wszcząć i prowadzić postępowanie w każdej sprawie, gdzie zachodzi podejrzenie popełnienia przestępstwa. Zasada oportunizmu daje organom ścigania uprawnienie, aby nie wszczynać postępowań karnych w sprawach, w których np. brak jest interesu społecznego w ich prowadzeniu. Zasada ta znajduje zastosowanie w Niderlandach w drobnych sprawach narkotykowych, w Polsce przeważa jednak zasada legalizmu.
Holenderska ustawa narkotykowa zabrania posiadania, sprzedaży, wytwarzania i wwożenia na teren Holandii zarówno narkotyków twardych (m.in. kokainy, LSD, amfetaminy), jak i miękkich (haszysz, grzyby halucynogenne, marihuana). Ale prawo odstępuje od ścigania osób, które mają przy sobie niewielką ilość narkotyku. Zgodnie z przepisami można posiadać do 5 gramów marihuany. Ustawodawca wyszedł z założenia, że nie ma sensu angażować wymiaru sprawiedliwości do ścigania czynów, które z punktu widzenia ryzyka uzależnienia są mniej szkodliwe niż posiadanie butelki alkoholu.
Z czego wynika obecny kształt polityki narkotykowej w Polsce?
W 2001 roku, kiedy karanie za posiadanie wchodziło w życie, było kilka grup zainteresowanych zaostrzeniem kar, między innymi rodzice uzależnionych dzieci, którzy wtedy się zrzeszyli. Organy ścigania stały wówczas na stanowisku, że powinny mieć uprawnienie do zatrzymywania i karania za każdą ilość narkotyków, bo inaczej dilerzy będą chodzić po ulicach z jednym czy dwoma gramami marihuany i mówić, że to na własny użytek. Celem karania za każde posiadanie nie byli więc konsumenci, tylko dilerzy.
W praktyce jednak wyszło niestety na odwrót, bo karani są wszyscy, a sądy wskazują, że ustawa nie rozróżnia posiadania konsumenckiego od niekonsumenckiego, zapominając o celu tej regulacji i konieczności badania poziomu szkodliwości społecznej czynu.
Po 10 latach funkcjonowania ustawy doprowadziło to do sytuacji, w której liczba spraw za posiadanie narkotyków wzrosła niemal 30-krotnie, zmalała natomiast liczba spraw o handel, a karani są przede wszystkim konsumenci, gdyż ich jest najwięcej w tej piramidzie.
Prof. Jerzy Vetulani w książce „A w konopiach strach” mówi o marihuanofobii w Polsce, która „(…) jak inne histerie społeczne, wybuchła z hukiem i rozprzestrzeniła się w sposób nieprzewidywalny”. Pan się z tym zgadza?
Marihuana trafiła do Polski na przełomie lat 80. i 90. i wówczas była nieznanym narkotykiem. Szybko utrwaliło się przekonanie, że jest szkodliwa, podobnie jak inne substancje psychoaktywne. Głośne i jedyne słuszne stało się hasło Marka Kotańskiego: zero tolerancji dla narkotyków. Brakowało rzetelnych badań na temat wpływu marihuany na zdrowie i jej rzeczywistej szkodliwości społecznej.
Jedne z pierwszych poważnych badań dotyczących narkotyków przeprowadził prof. David Nutt w 2010 roku. Z opublikowanych na łamach „The Lancet” wyników można się dowiedzieć, że marihuana jest znacznie mniej szkodliwa od alkoholu. Okazuje się, że można zażywać konopie w sposób bezpieczny dla pełnienia ról społecznych, nie wywołując uzależnienia. Od konopi uzależnia się ok. 8% jej użytkowników, przy czym jest to uzależnienie wyłącznie psychiczne, porównywalne do uzależnienia od gier komputerowych.
Korzyści zdrowotne są znacznie wyższe niż potencjalne negatywne skutki związane z rozwojem uzależnienia, dlatego została uznana za lekarstwo. Powoli wyniki badań naukowych są przenoszone na grunt litery prawa. Ustawodawcy poszczególnych państw przyjmują do wiadomości, że karają za coś, co jest mniej szkodliwe od alkoholu, a jednocześnie ma zastosowanie medyczne.
Wiele osób pewnie wie, że palenie konopi pomaga złagodzić ból w stadiach terminalnych choroby nowotworowej. Ale czy równie znana jest wiedza o tym, że obniżając napięcie psychiczne, marihuana może ułatwiać codzienne funkcjonowanie osobom z depresją, stanami lękowymi czy bezsennością?
Marihuana trafiła do Polski na przełomie lat 80. i 90. i wówczas była nieznanym narkotykiem. Szybko utrwaliło się przekonanie, że jest szkodliwa, podobnie jak inne substancje psychoaktywne. Brakowało rzetelnych badań na temat wpływu marihuany na zdrowie i jej rzeczywistej szkodliwości społecznej.
Surowe kary za użytkowanie marihuany, czy wręcz prohibicja, to nie jest najlepszy pomysł?
Prohibicja jest w interesie tych podmiotów, które handlują narkotykami. Zakaz posiadania jakiejkolwiek ilości narkotyków nie jest lekarstwem na zło, a wręcz odwrotnie: generuje przestępczość, marnuje środki publiczne, jest niezdolny do osiągnięcia celu, jakim jest przeciwdziałanie narkomanii. Pogłębia kryzys zaufania obywateli do państwa, gdyż dziesiątki tysięcy osób rocznie jest zatrzymywane i karane za posiadanie używki znacznie mniej szkodliwej od twardego narkotyku, jakim jest alkohol, w imię zwalczania narkomanii.
Dla wielu z tych osób marihuana nie jest zresztą używką, tylko lekarstwem, co muszą tłumaczyć w wielomiesięcznych postępowaniach niedowierzającym prokuratorom i sądom, z różnymi skutkami. Nie tędy droga, czas się przebudzić z narkofobii, ignorancji, uprzedzeń i zaakceptować ogólnodostępną wiedzę naukową na ten temat.
Stelios Alewras – adwokat specjalizujący się w sprawach narkotykowych. Jest członkiem założycielem stowarzyszenia Wolne Konopie, działającym na rzecz racjonalnej i efektywnej polityki narkotykowej. Ekspert parlamentarnego zespołu do spaw legalizacji marihuany. Obrońca w licznych sprawach dotyczących medycznej marihuany, gdzie przekonuje sądy i prokuratury o braku szkodliwości społecznej czynu zabronionego w razie medycznej konieczności posiadania i uprawy konopi. Propaguje zasadę „leczyć zamiast karać” w ramach przeciwdziałania narkomanii. Jest jednym z pionierów rozwijającej się gałęzi prawa konopnego, w związku z licznymi zastosowaniami konopi w branży spożywczej, kosmetycznej, wyrobów ziołowych do palenia, farmaceutycznej i przemysłowej. Jego misją jest przeniesienie konopi z prawa karnego do sfery administracyjnoprawnej.